wtorek, 20 września 2016

12.- Czy druga w nocy to odpowiedni moment na spacery po Dubaju?


          - Mówiłam, że zaśpi!- trzymałam telefon przy uchu i denerwowałam się, gdy Johann nie odbierał ode mnie kolejnego, już chyba piątego połączenia. Nerwowo gestykulowałam chodząc po salonie i marudząc tacie. Jakim cudem ja w ogóle zgodziłam się na te wakacje? Jakim cudem mój tata namówił go, żeby ze mną jechał? Kiedy oni mieli czas na takie pogaduchy?!  Do tej pory zastanawiam się, w jak wielkim amoku musiałam być by zgodzić się na coś równie niebezpiecznego. Po prostu nie wiem... Przecież to było z góry przesądzone, że wspólne wakacje z Forfangiem nie mogą skończyć się dobrze. A najgorsze jest to, że one się jeszcze nie zaczęły! Ja boję się nawet myśleć co będzie jak my tam, daj Boże, dolecimy... Goryl zaatakuje nasz domek? Tsunami zmiecie nas z powierzchni ziemi? A może terroryści zechcą uderzyć akurat w Seszele? Przeraża mnie to, 
co ja tam zostanę, gdyż wykorzystując moją chwilę słabości, to on wybierał nasz domek... 
- Gdyby faktycznie zaspał...- przemówił tata, odwracając się twarzą do mnie, od parapetu, gdzie podlewał kwiatki - już dawno byś go obudziła, tymi nachalnymi telefonami.
- Sugerujesz, że jestem nachalna?!- fuknęłam może nieco zbyt nerwowo. Ojciec dokładnie zilustrował mnie z góry do dołu i poszedł podlać rośliny tym razem w swoim gabinecie. Uznał,
 że rozmowa ze mną w tym stanie nie jest najlepszym pomysłem. Zdenerwowana opadłam na sofę. Wzięłam głęboki wdech i wpatrywałam się w wyświetlacz telefonu. Johann spóźniał się już piętnaście minut, a ja z każdą kolejną minutą zaczynałam się coraz bardziej denerwować. A co jeśli coś mu się stało? A jeśli zapomniał? Każda następna myśl wydawała się coraz bardziej absurdalna 
od poprzedniej. Nie miałam zielonego pojęcia dlaczego go jeszcze nie ma. Jeszcze raz zerknęłam 
na zegarek. Niecierpliwie tupałam nogą. Już sama nie wiedziałam co mam zrobić dla zabici czasu. Tata wrócił do salonu. Rzucił na mnie przelotne spojrzenie i udał się do kuchni. Podwinęłam nogi pod drogę, a głowę spuściłam w dół. Włosy opadały swobodnie na twarz. Migdałowy zapach mojej odżywki był teraz bardziej intensywny, gdyż kilka kosmyków znajdowało się tuż pod nosem. Kolejny raz poszłam późno spać i byłam niewyspana. Chyba nie potrafię uczyć się na własnych błędach... Dzwonek do drzwi wyrwał mnie z chwilowego letargu, że aż podskoczyłam. Momentalnie poderwałam się z sofy i już znalazłam się przy drzwiach. Z impetem nacisnęłam klamkę 
i zamaszyście je otworzyła mało nie uderzając stojącego za nimi skoczka. Kamień spadł mi z serca, gdy tylko zobaczyłam jego sylwetkę. Przynajmniej miałam pewność, że nic mu nie jest i może jakoś uda nam się dotrzeć na czas. Uśmiechnęłam się do niego i z nutą zniecierpliwienia dodałam:
- Dłużej się nie dało?- zaśmiałam i wpuściłam go do domu. 
- Wybacz, ale musiałem jeszcze zatankować auto, a po drodze był wypadek i musiałem jechać prawie dwa razy dalej.- tłumaczył się obejmując mnie przy okazji w tali i całując w czoło na pocieszenie.
- A na dodatek miałem chyba wyciszony telefon.- dodał pospiesznie widząc moją nietęgą minę. -  Nie gniewasz się?- zapytał z lekką niepewnością w głosie.
- Pewnie, że nie!- odpowiedziałam prędko i uśmiechnęłam się delikatnie.
- A więc gotowa na najlepsze wakacje życia?- zapytał rozbawiony.
- Jeśli się nie pospieszymy, to nasze wakacje odlecą bez nas.- rzuciłam, widząc, że czas leci nieubłaganie szybko, a my jeszcze nie jesteśmy na lotnisku. Delikatnie wyswobodziłam się z jego objęć i podążyłam w głąb domu. Chwyciłam prędko za dwie dość dużych rozmiarów walizki, a gdy tylko odwróciłam się w stronę wyjścia, zauważyłam zdziwiony wzrok Johanna.
- No co?- odparłam kompletnie wybita z tropu.
- Ale wiesz, że my lecimy tylko na tydzień?- zapytał z jeszcze większym zdziwieniem w głosie, niż jakie miał wymalowane na twarzy. 
- Spokojnie.- położyłam rękę na jego ramieniu.- Nic się nie martw.- powiedziałam łagodnie.
          Westchnęłam ciężko po raz kolejny już tego dnia. Nerwowo stukałam opuszkami palców
 o podłokietnik. Czekała nas męcząca, piętnastogodzinna podróż z dwiema przesiadkami, która już teraz zaczyna się okropnie. Po raz trzeci przesadzają nad do kolejnego samolotu, ponieważ każdy poprzedni miał jakąś usterkę. Czy jest jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że my tam bezpiecznie dolecimy?
- I masz tutaj swoją, kurwa, pierwszą klasę.- burknęłam pod nosem po polsku, byle by mnie ktoś 
nie zrozumiał. Ale jak to mówią, Polacy są wszędzie i mają co do tego absolutną rację. Młoda blondynka, siedząca przede mną, wtulona w swojego, chyba chłopaka odwróciła się w moją stronę
 i chwilkę się zawahała zanim w końcu się odezwała.
- Ooo... Polka!- pisnęła swoim wysoki głosem. Uśmiechnęłam się onieśmielona. Ona natomiast natomiast odgarnęła swoje tlenione włosy i wyszczerzyła swoje różowo - pudrowe usta w szeroki uśmiech.- Miło, że nawet w Norwegii można znaleźć kogoś ze swojego środowiska...- zaczęła przemawiać, a chyba raczej piszczeć, lecz jej chłopak burknął coś, czego nie zrozumiałam i położył swoją ogromną dłoń na jej ramieniu. 
- Przepraszam.- rzuciła speszona.- Misiaczek wzywa.- wyszczerzyła się ponownie. Posłałam jej nieśmiały uśmiech. W tym przypadku, jej chłopak to nie żadne misio, to już raczej potężny niedźwiedź, który ma problemy, żeby wepchnąć swój zadek w ten i tak o wiele większy fotel, niż 
w klasie ekonomicznej. Spojrzałam na zdezorientowanego Johanna, który dziwnie mi się przyglądał. Posłałam mu tylko spojrzenie typy: Nie pytaj i przejechałam ręką po czole. 
I w takich chwilach wiem, dlaczego Polski są uważane za lekkich obyczajów... 
Rozejrzałam się dokładnie po samolocie. Wszyscy na swoich miejscach, a my nadal nie startujemy. Przewróciłam oczami i opadłam na oparcie. Przymknęłam powieki, przykładając dłoń do czoła.
Z tego wszystkiego rozbolała mnie głowa i już wiedziałam, że to nie będzie udany lot...
          Dubaj nocą jest chyba jeszcze piękniejszy niż w za dnia. Wtedy dokładnie widać bogactwo ludzi i przepych szejków. Luksusowe samochody, kobiety ubrane w najdroższe marki, ogromne wieżowce. Można by rzec, życie jak w bajce! Jednak mi to jakoś nie odpowiada. Wszystkiego jest tak na pokaz, wszystkiego musi być dużo. Nie widać żadnej tradycji, wszystko wydaje się jakby sztuczne i mało realne... Podążaliśmy z Johannem kolejny, bodajże już drugi kilometr dość szybkim krokiem. Szliśmy chodnikiem, wzdłuż rzeki, w której pięknie odbijał się księżyc. Szum pal przyjemni koił moje obolałe uszy, po całym dniu spędzonym w zgiełku lotniska. Jak na dwadzieścia pięć stopni było strasznie duszno. Wilgotność powietrza sięgała chyba jakiś dwudziestu procent. 
- Czy druga w nocy to odpowiedni moment na spacery po Dubaju?- zapytała w końcu.
- Jesteśmy już prawie na miejscu.- odpowiedział nawet na mnie nie spoglądając.
Machnęłam ręką i nie pozostawało mi nic innego, jak podążać za nim. Drogie samochody mijały nas przez cały czas. Była absolutnie zadziwiona, że jest tutaj aż tak dużo chodników, skoro wszyscy jeżdżą tutaj autami. Nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Miałam już dość. Fakt, pięć godzin na lotnisku nie zapowiadało się cudownie i zgodziłam się na ten spacer tylko dla zabicia czasu, ale gdybym wiedziała, że będziemy iść aż tak daleko nigdzie bym z nim nie poszła! Johann zatrzymał się w miejscu przez co uderzyłam w jego plecy. 
- Popatrz przed siebie.- powiedział biorąc mnie za rękę.
Zmrużyłam oczy. Na plaży w oddali dostrzegałam jakieś pochodnie. Układały się one w litery, który tworzyły napis : KOCHAM CIĘ.
Spojrzałam zdziwiona na Johanna. On uśmiechnął się do mnie zalotnie i powiedział:
- Co mam Ci więcej mówić?- zapytał.- Po prostu Cię kocham.

***
Jejku, przepraszam za dzień poślizgu, ale nauki mam strasznie dużo :((
Rozdział taki sobie, początek ok, końcówka tragiczna... Ale może mnie nie zabijecie :) Co to bloga, zostało może jakieś 5/7 rozdziałów do końca. Gdy tutaj będziemy już bliżej końca, pojawi się drugie opowiadanie w moim wykonaniu, całkowite przeciwieństwo tego, co tutaj zobaczyliście :) Szczegóły wkrótce :D
Pozdrawiam i ściskam mocno!! :*  


poniedziałek, 5 września 2016

10. ... dlatego pojedziesz z Johannem


          Ziewnęłam leniwie nie mając najmniejsze ochoty wychodzić z ciepłego łóżka. Wzdrygnęłam się lekko i szczelnie okryłam kołdrą, przy okazji przypominając sobie, że nie zamknęłam na noc okna. Nie otwierałam oczu. Nie sprawdzałam, która godzina. W domu panowała absolutna cisza, z czego wnioskowałam, że musi być jeszcze wcześnie rano, bo gdyby nie, to ktoś już dawno by mnie obudził. Albo tata, który wybiera się do pracy, albo wiecznie stęskniony Johann. Po dłuższej chwili trwania w niewygodnej pozycji, przekręciłam się na drugi bok, chwytając przy tym telefon. Urządzenie prędko rzuciłam na podłogę i ciągnąc za sobą kołdrę udałam się do łazienki. Była jedenasta osiem. Zaspałam na uczelnie, gdzie miałam tylko załatwić formalności i zakończyć ten rok. Jedną ręką szczotkowałam zęby, a drugą próbowałam rozczesać moje zwichrzone włosy. Widząc swoje odbicie w lustrze, załamałam się jeszcze bardziej. Jednak późne chodzenie spać w połączeniu z rannym wstawaniem nie jest czymś dla mnie. Nawet jeśli mój organizm dostanie ośmiogodzinną dawkę snu i będzie w stanie przenosić góry, to psychicznie nadal będę zmęczona...
Do pokoju wpadłam jak poparzona przy okazji potykając się o dywan leżący na korytarzu. Czy kiedyś wspominałam, że muszę go czym prędzej wyrzucić?
Stanęłam w drzwiach garderoby i zgarnęłam to co było najbliżej moich rąk. Kilka rzeczy wypadło z szafek, a jako pedantka musiałam je posprzątać co skradło mi kilka cennych minut. Zgarnęłam jeszcze telefon i mało nie zabijając się na schodach zbiegłam na dół. Ktoś krzątał się po kuchni, a etiudy Beethovena rozbrzmiewały po całym domu. Miód na moje uszy. Jednak pozwoliłam sobie na tak długą drzemkę to teraz mam! Złapałam moje adidasy i założyłam na nogi nie mając pewności czy aby na pewno na odpowiednią stopę. Z impetem otworzyłam drzwi i już miałam zbiec po kilku schodkach na podjazd do białego Jeepa, lecz przed domem stał inny samochód, który ewidentnie na należał do mojego taty. Czerwone BMW opasane białą wstęgą, lakier świecił się jak niejeden brylant, czarne felgi wraz z ''grillem'' dodawały mu drapieżności.
          Stałam jak wryta. Wytrzeszczyłam oczy, a moje serce zabiło szybciej. Przełknęłam ślinę nadal nie mogą ruszyć się z miejsca. Poczułam jak nogi robią mi się z waty. Czy może być lepszy prezent? Chwile letargu przerwało moje racjonale myślenie, które natychmiast nakazywało mi podziękować tacie. Szarpnęłam za klamkę. Kopnęłam moje sandałki przed chwilą wyjęte z szafki, przez co rozjechały się po całym pomieszczeniu. Rzuciłam torebkę w kąt i biorąc głęboki oddech udałam się do salonu. Wypuściłam powietrze z płuc, a na mojej twarzy zagościł szczery uśmiech z lekkim zaskoczeniem.
- Sto lat, sto lat...- usłyszałam. Z kuchni wybiegł Johann trzymający tort, a zaraz za nim tata potykając się o odstający próg. Do moich oczu napłynęły łzy szczęścia. Wielka gula w gardle nie pozwalała na wypowiedzenie ani jednego słowa. Stałam przed nimi jak słup soli, pozwalając by łzy swobodnie spływały po moich policzkach. Poczułam jak napełnia mnie niesamowite ciepło. Ciarki przeszły po całym moim ciele. Pociągnęłam nosem i rzuciłam się na tatę. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Taką niespodzianką sprawili mi ogromną radość. Chyba największą od śmierci mamy...
- Tato, tak strasznie dziękuję!
- Ochh... Nie ma za co. Wszystko dla mojej najukochańszej córeczki.- powiedział ciepłym głosem przytulając mnie mocno do siebie. Chwilę nieopisanej radości zdawały się trwać wiecznie, aż w końcu przypomniałam sobie o istnieniu Johanna i wyswobodziłam się z objęć taty. Podchodząc do Forfanga spojrzałam w jego oczy. Dwa światełka odbijały się od dużych świeczek z numerem dwadzieścia dwa. Uśmiechnęłam się nieśmiało, szepcząc cichutkie dziękuję i wzięłam od niego tort.- Usiądźcie do stołu, zaraz pokroję i...- mówiłam zmierzając w stronę kuchni. Tata jednak sprytnie mnie wyprzedził zabrał ciasto z moich rąk i wysłał w raz z Johannem do salonu, tłumacząc, że on się wszystkim zajmie. Oboje usieliśmy na sofie. Mój mózg kategorycznie domagał się kolejnych godzin odpoczynku, przez co powieki zamykały mi się praktycznie same. Westchnęłam cicho i oparłam się o dużą, miękką poduszkę. Czując delikatne dotknięcie mojej dłoni, momentalnie wyprostowałam ramiona i otworzyłam oczy. Johann nieśmiało  położył dłoń na mojej i uśmiechając się do mnie szczerze wręczył mi ogromne pudełko owinięte kremowym papierem z niebieską kokardką na środku.
- Otwórz dopiero wieczorem.- szepnął.
Chwyciłam duży prezent w obie ręce i odłożyłam go obok siebie. Uśmiechnęłam się speszona i wymruczałam niepewne ''Dziękuję''. Słysząc kroki taty Johann pospiesznie zabrał swoją dłoń. Po ostatnich zbliżeniach, które miały miejsce między nami coraz częściej się widywaliśmy, coraz częściej rozmawialiśmy ze sobą. Jednak chyba żadne z nas nie było pewne swoich uczuć. Czułe gesty i nieśmiałe pocałunki do niczego nie zobowiązywały, ale zabawa uczuciami w naszym przypadku nie byłaby dobrym pomysłem. Nie staliśmy na pewnym gruncie. Oboje traktowaliśmy się jako ktoś więcej niż kolega czy koleżanka, ale nikt nie mówił o tym głośno. Czyżby to co działo się w jego mieszkaniu było tylko chwilą słabości, której żałuje? Zabawił się mną, a teraz nie wie jak się do tego przyznać?
Zawód w moich oczach był wyraźnie dostrzegalny. Spoglądałam na niego jeszcze przez chwilę, aż w końcu dotarło do mnie, że tata coś do mnie mówi.
- ... dlatego pojedziesz z Johannem.- uśmiechnął się, zajadając się waniliowo - kokosowym tortem, który był po prostu przepyszny.
Chwilę analizowałam o jaki wyjazd może mu chodzić, aż w końcu wszystko stało się jasne.
- Uknuliście to.- spoglądałam raz na jednego, raz na drugiego z ogromnym rozbawieniem.
- Od razu uknuliście...- mrukną tata.- Jesteście młodzi. Powinniście korzystać z życia. A ja? Mam już swoje lata, więc po co mam z tobą jechać? Zresztą Johann chyba lepiej się tobą zaopiekuje.- poruszał śmiesznie już nieco siwiejącymi brwiami.
Przewróciłam oczami i westchnęłam na znak załamania. Forfang tylko uśmiechnął się pod nosem, bo oczywiście jemu taki układ jest na rękę.
- Nie zabiłaś się o te balony?- zaśmiał się skoczek.
Zmarszczyłam brwi.
- Jakie balony?- zapytałam z łyżeczką tortu w buzi.
- Te na łóżkiem.
Przełknęłam kawałek i poczęłam się zastanawiać czy mój mózg jest zdolny płatać mi takie figle ze zmęczenia, czy po prostu mam coraz większą wadę wzroku, która przeradza się w akinetopsję i uznałam, że obie wersję są bardzo prawdopodobne.
- Ale ja żadnych nie widziałam.- poprawiłam okulary na nosie.


          Stukot moich czarnych szpilek rozchodził się po całym domu i za pewne przyprawiał o istny szał mojego ojca przebywającego centralnie pod moim pokojem. Podłoga była już wysłużona,            i w niektórych miejscach skrzypiała co nieco. Poddenerwowana wypuściłam powietrze z płuc
i podeszłam do białej komody. Otworzyłam drugą szufladę, gdzie znajdowały się dwa pudełeczka. Przygryzłam wargę, a paznokcie wbiłam sobie w dłoń. Kilka głębokich wdechów. Szybko otrząsnęłam się z niepewności i sięgnęłam po czerwone pudełeczko. Złota koniczynka na łańcuszku, którą dostałam od rodziców na osiemnaste urodziny, zadba o to by tego dnia dopisywało mi szczęście. Szybkim ruchem zapięłam ją na lewym nadgarstku. Poprawiła jeszcze długie, falowane włosy, a moje spojrzenie przykuło pudełeczko obok. Po raz kolejny walczyłam sama z sobą. Ręce poczęły drżeć, gdy sięgała po nie w głąb szafki. Postawiłam je na szafce i powolnym ruchem zdejmowałam pokrywkę. Dreszcze przeszły całe moje całe ciało, gdy ukazała mi się dobrze już znana zawartość. Patrzyłam na nie. Chęć wzięcia chociaż jednej do ręki była silniejsza niż ja. Czując pod palcami chłód metalu, wzięłam głęboki oddech. Przykładając żyletkę do nadgarstka odchyliłam głowę w tył, zamykając przy tym oczy. Ostrze przy mojej skórze dawało ukojenie moim zszarganym nerwom. Tkwiłam w takowej niemocy przez dłuższą chwilę. Podnosząc powieki znów spojrzałam
na pudełeczko. Bez namysłu wysypałam wszystkie żyletki na komodę. Dźwięk żelastwa uderzającego o drewno przyprawił mnie o zimne dreszcze. Przesuwałam po nich palcami i czułam dziwną ulgę, która pozwalała mi się uspokoić. Dostrzegałam w nich pewną nadzieję, która pomogłaby mi z walką o nowe jutro.
           Drzwi wejściowe otworzyły się. Głos Johanna dobiegł do mojego pokoju. Jednym ruchem zgarnęłam wszystkie metalowe przedmioty do szafki. Patrzyłam jeszcze na nie, nie chcąc jeszcze zamykać szuflady, jednak kroki skoczka na schodach zmusiły mnie bym oderwała od nich wzrok.

***
Jejku. Wracam do Was po długiej nieobecności, za co baaardzo przepraszam! Od dzisiaj rozdziały będą się pojawiały co dwa tygodnie w poniedziałek. Postaram się być o wiele bardziej systematyczna niż do tej pory :)
Ściskam mocno! :** 

sobota, 25 czerwca 2016

9. A ciebie co sprowadza do szpitala?

           Powoli otwierając oczy, ujrzałam promienie słoneczne wpadające do mojego pokoju przez nie zasłonięte roletą okno. Leniwie przeciągnęłam się i spojrzałam na zegarek. Ponownie przekręciłam się na bok i przysłoniłam powieki ogromną poduszką, która spadła na podłogę. Wzięłam głęboki oddech i miałam ochotę spać jeszcze długo. Po wczorajszym dniu moje mięśnie domagały się niekończącego odpoczynku. Najchętniej, to nie wychodziłabym z łóżka przez cały dzień. Pogoda zapewne nie rozpieszcza. Nie nie dam się więcej zmylić tej podstępnej, norweskiej aurze. Niby świecie piękne słoneczko i wydaje ci się, że na zewnątrz, jest wspaniale i cieplutko, a w rzeczywistości wieje zimny wiatr, i ogólnie nie jest za pięknie. Lecz piękna jest cisza w moim domu, z której można wnioskować tylko jedno - ojciec wyszedł już do pracy. Miałam zamiar ponownie zasnąć i pospać jeszcze kilka godzin, jednak ktoś skrzętnie mi to uniemożliwił. Czując wibracje dobiegające spod mojej poduszki, wyciągnęłam telefon i gdy zobaczyłam, kto próbuje skontaktować się ze mną, uśmiech automatycznie pojawił się na mojej twarzy. Przeciągnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha.
- Tak słucham?- rzuciłam miłym głosem i wymalowanym uśmiechem na ustach.
- Nie obudziłem cię?- zapytał zaniepokojony.
- Nie, nie.- zaśmiałam się i oparłam się na łokciach.- Już nie śpię.
- Mówiłem ci już, że jestem wielka.- zachichotał.- To co zrobiłaś wczoraj z moją mamą, to ja nie miałem pojęcia, że może polubić kogoś bardziej niż mnie. A jak jej twoje jedzenie smakowało! Dziewczyno, pół dnia się zachwycała.
Uśmiech poszerzał się z każdym komplementem. Było mi bardzo miło, słuchać tylu miłych rzeczy, które padły z ust pani Annfrid, ponieważ jest ona bardzo specyficzną osobą. Wszystko co Johann, co ona, jest najlepsze, a jeśli masz inne zdanie niż ona to bój się Boga.  Nie przyjmowała do swojej świadomości, gdy ktoś inaczej postrzegał świat. Mogła kłócić się godzinami i wytaczać nawet nieprawdopodobne argumenty, byle by tylko przekonać kogoś do swojej nie zawsze adekwatnej, racji. Na dodatek nie przypominam sobie, by w szkolnych latach jakoś nadto mnie lubiła, o ile w ogóle pałała do mnie jakąkolwiek sympatią.
- To nic takiego.- zawstydziłam się z lekka.- Cieszę się, że mogłam pomóc.
- Z wielką chęcią zabrałbym cię dzisiaj do kina, ale rodzice wylatują dopiero jutro rano...- posmutniał wyraźnie. Mimo iż nie widziałam jego twarzy, wiedziałam, że uśmiech zniknął z jego roześmianej
i promiennej, jeszcze przed chwilą, twarzy.
- Twoi rodzice nie widzieli cię taki kawał czasu, że nie dziwię się, że chcą się tobą nacieszyć jak najdłużej.- odpowiedziałam na pocieszenie, choć nie za bardzo mi to poszło.
- Ale jak już wyjadą, to obiecuję, że to nadrobimy.
- Trzymam cię za słowo.- zaśmiałam się pogodnie.
- Johann nie ma świeżego pieczywa! Idź do sklepu!- usłyszałam wołanie pani Annfrid i wiedziałam, że to już koniec naszej rozmowy.
- Sama słyszałaś.- skwitował niezadowolony skoczek. Rzucił jeszcze kilka czułych słówek, przez co na moim policzkach pojawiły się ogromne rumieńce, po czym się rozłączył.
Przytuliłam poduszkę to twarzy, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Odłożyłam telefon na półkę. Bezwładnie zachichotałam i dokładnie przykryłam się kołdrą, przy okazji niezdarnie poprawiając poduszkę. Moje oczy zamykały się same. Nawet tego nie kontrolowałam. Po chwili jednak usłyszałam dobijanie się do drzwi frontowych. Początkowo postanowiłam nie reagować. Nie ma mnie w domu - pomyślałam i przekręciłam się na drugi bok. Jednak ktoś był na tyle natarczywy, że po pięciu minutach sterczeniach pod drzwiami nadal nie rezygnował z molestowania dzwonka. Niechętnie wyszłam z łóżka. Zgarnęłam żółto-granatowe oprawki z szafki i nałożyłam na nos. Zarzuciłam różowy szlafrok z ogromnymi kieszeniami, z czego prawa była rozerwana i nie mogłam w niej nosić telefonu mimo iż było to dla mnie bardzo komfortowe, na ramiona. W drodze na korytarz szukałam jeszcze moich kapci i dość ślamazarnymi i powolnymi krokami udałam się na korytarz. Schodząc po schodach mało nie spadłam z ostatniego schodka, jednak ostatecznie uratowała mnie barierka. W jeszcze dość dużym amoku podeszłam do drzwi i przekręciłam w nich kluczyk. Przerażenie wymalowane na jej twarzy okropnie mnie zaniepokoiło. Próbowała mi coś wytłumaczyć, lecz mówiła tak szybko i nieskładnie, że ciężko było ją zrozumieć. Czerwone plamy malujące się na jej szyi oznaczały, że stało się coś złego. Często dostawała ich w szkole, gdy nauczyciel zadał jej pytanie, na które nie znała odpowiedzi. Lecz teraz było bardziej wyraziste, już nie krwisto czerwone, ale prawie fioletowe. Spierzchnięte wargi wypowiadały pare słów po polsku, pare po norwesku, przez co panował jeszcze większy chaos. Gestykulowała, chociaż zazwyczaj tego unikała  i przy każdej możliwej okazji karciła mnie za zbyt wyolbrzymione jej zdaniem ruchy. I ten fakt zaniepokoił mnie najbardziej.
- Powoli, spokojnie.- złapałam ją za ramie, wpatrywałam się w jej oczy.- Co się stało?- zapytałam z wyczuwalnym niepokojem i przerażeniem.
- Babcia... Chyba coś z ciśnieniem.- nadal bełkotała dość niewyraźnie.- Niedowład lewej strony!- krzyknęła w końcu prosto w twarz i ze łzami w oczach wpatrywała się we mnie jak w zbawienie.- Ida pomóż jej!- krzyczała już przez łzy spływające po policzkach.
Chwilę analizowałam o co tak właściwie chodzi, lecz gdy wszystko ułożyło się w logiczną całość chwyciłam ją za nadgarstek i spoglądając na nią przemówiłam spokojnym głosem:
- Musisz teraz do niej iść.- mówiłam łagodnie i najprościej jak tylko potrafiłam.- Dzwoń po karetkę, a potem jeszcze raz zmierz jej ciśnienie.- dawałam kolejne polecenia, a ona tylko potrząsała twierdząco głową.- I pod żadnym pozorem nie zostawiaj babci samej. A teraz biegnij do niej. Za minutę jestem.- klepnęłam ją w ramie. Odrzuciła ciche Ok. Chwilę myślałam co ma robić. Jeszcze raz rzuciła na mnie spojrzenie i po paru sekundach trzasnęła furką, biegnąć ile sił w nogach kilka domów dalej.
           Nora zmarszczyła czoło i spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. Wyglądała koszmarnie. Poplątane kosmyki blond włosów układały się we wszystkie strony. Powyciągane, na dodatek za duże dresy zsuwały się z jej bioder z czego kilka razy już chichotałam, dokładając jej dodatkowej złości, ujrzawszy różowe majtki w czerwone serduszka z napisem LOVE. Trzymała w dłoni kubek z trzecią już kawą, a siedzimy tutaj dopiero godzinę. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco, chcąc choć odrobinę dodać jej otuchy.
- Babci muszą zrobić wszelkie potrzebne badania.- wyjaśniłam.
- Zabierają ją z sali już czwarty raz!- piekliła się.- I to ma być leczenie?!- oburzyła się opierając plecy o oparcie niebieskiego, dość wygodnego jak na szpitalne warunki, krzesła.
- Najpierw muszą wiedzieć na co ją leczyć. Chcąc sprawdzić czy zawał nie spowodował większych zmian w organizmie.- tłumaczyłam, by ją uspokoić.
Wypuściła powietrze z płuc i schowała twarz w dłoniach. Zastygła w takiej pozycji i gdyby nie kichnięcie po dziesięciu minutach to pomyślałabym, że coś jej się stało. Kilka łez spłynęło po jej policzkach. Podciągnęła kolana pod brodę i znów zastygła w takiej pozycji.
- Jadłaś coś?- zapytałam, gdy brzuch blondynki zaczął dawać o sobie znać.
- Nie.- rzuciła obojętnie, jakby była to najmniej istotna rzecz w tej chwili.
- Posłuchaj.- odwróciłam się w jej stronę.- Do domu mamy blisko. Pojadę i zrobię nam coś do jedzenia.- wysiliłam się na blady uśmiech.
- Jak chcesz.- westchnęła i wciąż tępo wpatrywała się w ścianę.
- Za 15 minut jestem z powrotem.- rzuciłam wstając z miejsca.
Całkowicie bez energii przemierzałam strasznie długi korytarz, który z każdym krokiem wydawał się nie mieć końca. Mijałam kolejnych pacjentów i pielęgniarki. Wzdrygnęłam się, na samą myśl jakie skutki może mieć ten cholerny pisk aparatury. I deja vu. Pędzący personel do sali numer dwadzieścia trzy. Przypadek? Ruszyłam dalej. Mijałam kolejne sale. Gdy w końcu ujrzałam schodach, zaczęłam biec. Chciałam jak najprędzej wyjść z tego koszmarnego miejsca, które na każdym kroku przypominało mi o stracie mamy. Dwie klatki w dół i pojawiłam się w holu, w którym wcześniej nie byłam. Cholera, zgubiłam się? Zatrzymałam się. Starałam się dokładnie przeanalizować drogę, którą pokonywałyśmy za lekarzami. Najpierw piętro w górę, później niebieski korytarz... Właśnie niebieski korytarz.- oświeciło mnie i znów musiałam się wracać. Znów przyśpieszyłam kroku. Piętro w górę i znów piekielnie długi korytarz do przemierzenia. Na szczęście praktycznie pusty, bo to ortopedia. I nagle ni z tond, ni zowąd przede mną pojawił się wysoki blondyn. Na moje nieszczęście niósł trzy kubki kawy, które po kilku sekundach wylądowały na mojej bluzce i spodniach. Zaskoczenie i chyba lekka złość malowały się na mojej twarzy.
- Strasznie cię przepraszam...- zaczął blondyn, a ja wiedziałam, że nieszczęścia zawsze  chodzą parami.- Ja ci zaraz pomogę.- zaczął szukać chusteczek po kieszeniach, podczas gdy  ja stałam jak słup soli, a gorąca ciecz spływała po moim ciele. Nie czekając na moją reakcje, zaczął wycierać moje czarne spodnie, lecz dość niezdarnie mu to szło.
- No gdzie on jest z tą kawą!- usłyszałam znajomy głos z salo naprzeciw. Po chwili chłopak pojawił się obok blondyna.- Ida?- zdziwił się.- A co ty tutaj robisz?
- Aktualnie wycieram się z kawy.- powiedziałam chyba zbyt żartobliwym tonem.
- Bardzo przepraszam.- bronił się ten wysoki, gdy Johann zgromił go wzrokiem.
- Pajac.- szepnął zdenerwowany w stronę chłopaka.- Odwiozę cię do domu.- oznajmił łapiąc delikatnie, jakby się czegoś obawiał moją dłoń. Ciarki przeszły po moich plecach.
- Nie.- zaprotestowałam szybko, biorąc z dłoni blondyna chusteczki bym mogła się dokładnie powycierać z tej przebrzydle śmierdzącej kawy. Och, jak ja nienawidzę kawy!
- A czym wrócisz do domu?- zapytał zatroskany. Zatrzymałam się w bezruchu. Zapomniałam zamówić taksówki. Cholera.
- No chyba jestem skazana na ciebie.- posłałam mu ciepły uśmiech i sama skarciłam siebie w myślach za takie nieodpowiedzialne, a za razem błahe przewinienie. Podniosłam wzrok i niepewnie spojrzałam w jego oczy. Uśmiechnął się i delikatnie pociągną mnie w swoją stronę i po chwili kierowaliśmy się do wyjścia z tego nieszczęsnego miejsca przyprawiającego mnie o mdłości.
Johann zaparkował najdalej jak tylko się dało. Powtarzał, że ruch to zdrowie. Jednak wiejący wiatr przeszywał mnie na wylot, powodując ogromny chłód przez mokre ubrania. Wyszliśmy z terenu szpitala, a samochodu ani widać. Miałam pretensje do siebie, bo chyba czekanie
na taksówkę wyszłoby mi korzystniej. Jednak gdy zobaczyłam białe BMW miałam ochotę skakać ze szczęścia, że nie muszę już dłużej stać na tym zimnie. Jak na gentelmena przystało, Forfang otworzył mi drzwi.
- Zabrudzę ci samochód.- zauważył iż w środku aż lśni czystością.
- Przecież jesteś prawie sucha.- powiedział dotykając mojej bluzki.
Przewróciłam tylko oczami rzucając lekceważące Jak chcesz i wsiadłam do środka.  Na początku skoczek nawijał jakiego pecha ma Kenneth, ponieważ już trzeci raz zerwał więzadła w kolanie, ale on nigdy się nie poddaje. Zawsze walczy do upadłego i ma nadzieję, że w tym przypadku będzie tak samo. Jednak szybko zdał sobie sprawę, że nie kwapię się do rozmowy na ten temat i dając sobie spokój zamilkł. Jechaliśmy w skąpanym w deszczu Oslo, które wydawało się dzisiejszego dnia praktycznie opustoszałe. Tylko kilka osób na przystankach autobusowych. Kilka idących chodnikiem, którzy ewidentnie gdzieś się spieszyli.
- Pozdrów go ode mnie.- wypaliłam nagłe. Johann spojrzał na mnie z wyraźnym rozbawieniem. Przez chwilę śmiał się ze mnie, co bardzo mnie drażniło. Chyba nie mam dzisiaj humoru... Od samego rana, gdy byłyśmy w drodze do szpitala praktycznie każdy szczegół działał mi na nerwy i bardzo mnie irytował.
- A ciebie co sprowadza do szpitala?- zapytał, chcąc skłonić mnie do rozmowy.
- Babcia Nory, znaczy mojej przyjaciółki...- poprawiłam się zdając sobie sprawę, że niekoniecznie może pamiętać kim jest Nora.-...miała zawał.
- Poważna sprawa...- ściszył głos.
- Szybko zareagowałyśmy.- napomknęłam.- A tak na marginesie, pamiętasz Norę?
- Tą co zawsze jadła kanapki z dżemem truskawkowym?- zapytał rezolutnie i zaśmiał się, gdy twierdząco pokiwałam głową.- Dzięki niej miałem piątkę z przyrody, bo podpowiadała mi na sprawdzianie.- z wielkim uśmiechał wspominał dawne czasy podstawówki.- Jesteś sama?- zapytał spoglądając na mnie, gdy zatrzymaliśmy się pod moim domem.
- Tak?- odpowiedziałam z nutą zdziwienia z głosie.
- To pozwolisz, że się wproszę.- wyszczerzył się w moją stronę.
- Ależ oczywiście.- odpowiedziałam wysiadając.
W każdym domu panuje taki specyficzny zapach od samego momentu wprowadzenia, aż do ostatnich dni pobyty w nim. Zazwyczaj nie da się go wybrać. Pojawia się jakoś sam i tak już zostaje. W moim domu był taki lekko lawendowy, który wziął się jeszcze z tego, że mama często paliła świeczki o tym zapachu. Mimo iż było to kilkanaście lat temu zapach pozostał.
Do mieszkania wpadłam jak burza. Rzuciłam torebkę na sofę i od razu popędziłam by się przebrać z mokrych i śmierdzących kawą ubrań. Wtargnęłam do garderoby i zgarnęłam pierwsze lepsze ciuchy i miałam już wychodzić, gdy w drzwiach zderzyłam się chodzącym za mną krok w krok Johannem, który posłała mi czarujący uśmiech.
- Jak łazisz!- krzyknęłam z wyraźnym śmiechem i iskierkami w oczach.
- Nie tak prędko.- oplótł swoje dłonie wokół moich bioder.- Dlaczego nie masz pomarańczy?- szepnął subtelnie na ucho. A ja wybuchnęłam gromkim śmiechem. No tak. Uzależnienie jeszcze z czasów dzieciństwa - pomarańcze. Potrafił zjeść nawet dziesięć pomarańczowych owoców i nadal chciał jeszcze. W okresie świąt bożonarodzeniowych jedyne o czy marzył, to aby dostać pomarańcze pod choinkę! A jeśli ktoś kupował mu prezent na mikołajki, to obowiązkowo musiały znaleźć się tam również i pomarańcze.
- Spokojnie i tak musimy jechać do sklepu.- uśmiechnęłam się promiennie.
- A no chyba, że tak.- rozpogodził się.

***

Bardzo przepraszam za tą przerwę, ale masa obowiązków! Wakacje się zaczęły, więc będę miała duużo czasu na pisanie.
Pozdrawiam :*
Wasza Paula. S

WIĘCEJ KOMENTARZY = LEPSZE ROZDZIAŁY DLA WAS

poniedziałek, 6 czerwca 2016

8. Jak możesz nie wiedzieć!?


          Krzątając się po mieszkaniu i co chwilę, a to coś przestawiając, poprawiając, czyszcząc, pomagałam Johannowi przygotować się na wizytę rodziców. Stukot moich szpilek rozchodził się po całym mieszkaniu, podczas, gdy skoczek uciął sobie drzemkę na kanapie. Jeszcze trochę i chłopaczyna prześpi całe swoje życie! Wczoraj, gdy odwoził mnie do domu około dwudziestej pierwszej, zaproponowałam jeszcze oglądanie filmu, na którym oczywiście też usnął!
I chyba z dwadzieścia minut zajęło mi dobudzenie go, plus jakieś pół godziny zanim wypchnęłam go za drzwi z wymówką, że musi jutro rano jechać po rodziców na lotnisko.
- Która godzina?- zapytał przeciągając się niczym leniwa kotka zaraz po przebudzeniu
 i przecierając oczy ze zmęczenie. Moim zdaniem, gdyby nie moja obecność przespałby i całe przedpołudnie, a rodzice musieliby fatygować się sami, taksówką.
- Dziesiąta piętnaście.- odpowiedziałam spoglądając na wyświetlacz mojego telefonu. Obserwowałam jak jego ciało podnosi się z miejsca. Powolnymi krokami zbliżał się do mnie. Dostrzegałam radość w jego oczach. Radość... lecz, taką inną. To nie było to szczęście, które towarzyszyło mu przy wszystkich wygranych. Te iskierki w oczach, to radość z obecności. Mojej obecności. Czy to możliwe? Czy to realne? Ale...
          Uśmiech wkradł się na jego twarz. Taki całkiem spontaniczny. Nie panował nad tym. Kąciki ust podnosiły się same. To był uśmiech z obecności. Mojej obecności.
          Poczułam ja ciepłe dłonie łapią mnie w tali i przyciągają do siebie. Ciepły oddech otulił mój kark. Czułe słówka szeptane do ucha sprawiały, że uśmiech na ustatch rósł mimowolnie. Wplotłam moje palce w jego dłoń. Staliśmy w takiej pozycji i zapomnieliśmy o bożym świecie ciesząc się jedynie swoją obecnością. Nikt nam nie przeszkadzał. Liczyliśmy się tylko. Szum samochodów dobiegający zza okna ucichł momentalnie, tykanie zegara przestało być istotne. Po jedenastu latach rozłąki w końcu mogliśmy nacieszyć się swoją obecnością i nadrobić stracony czas. Być w jego ramionach - tyle potrzebne mi było do pełni szczęścia. Ostatnio sama jego obecność sprawiała mi ogromną radość. Często przyłapuję się na tym, że o nim myślę. Coraz częściej jest moją pierwszą myślą zaraz po przebudzeniu i ostatnią przed położeniem się spać.
          Oparłam głowę o jego ramię i spojrzałam na jego twarz. Jednak już po chwili poczułm jego usta na moim czole. Znów uśmiech na mojej twarzy. Jeździł dłońmi po moich zimych przedramionach. W końcu obrócił mnie twarzą do siebie. Dzięki moim szpilką nie było już takiej różnicy między nami. Popatrzyłam w jego roześmiane oczy. Myślę, że gdyby nie choroba mamy i przymusowy wyjazd, byłabym kimś innym. Nie byłabym tak bardzo nieśmiała, zalękniona i niepewna siebie. Nie miałabym problemów z samoagresją, stanów lękowych.
          Po prostu byłabym inną Idą.
          Dzwonek mojego telefonu rozbrzmiał po całym mieszkaniu, przeszkadzając nam w pięknej chwili. W tamtym momencie miałam ochotę zamordować osobę, która śmiała zakłócić mój spokój, bez względu na to kim ona była. Jednak widząc na wyświetlaczu napis TATA, czym prędzej odebrałam i zapewniłam, że będę za piętnaście minut.
- Muszę już uciekać.- oznajmiła spoglądając na niego z bladym uśmiechem.- Zapiekankę masz prawie gotową. Musisz poddusić tylko i usmażyć jajko.- dawałam mu jasną instrukcję czynności, które ma wykonać przed przyjazdem rodziców.- Ciasto jest w czerwonym pojemniku na najwyższej półce w lodówce. Masz już pokrojone.- dopowiedziałam szybko, gdy chciał mi przerwać.- Poradzisz sobie?- zapytałam z lekką obawą w głowie.
- Jakoś muszę.- zaśmiał się pogodnie.- Nie martw się.
- Jakby coś, to dzwoń. Przyjadę w każdej chwili.- zaznaczyłam.
- Niczym się nie martw.- zapewnił.- Baw się dobrze i złóż Christianowi życzenia ode mnie.
- Przekażę.- uśmiechnęłam się, po czym musnął moje czoło i już mnie nie było...

                Mama od razu rzuciła się w moje ramiona. Chociaż nie widziała mnie dwa miesiące,
co wcale nie wydaję się długo, ale dla niej to wieczność... Muszę dzwonić codziennie. Jesteśmy umówieni na dwudziestą. Jeśli nie zadzwonię, następnego dnia z samego rana wydzwania do mnie
i narzeka, jakim to ja jestem wyrodnym synem i jak  śmiem narażać swoją matkę na niepotrzebny stres. Że Daniel nigdy tak nie postępuje, on trzyma się ustalonych zasad. I mimo, iż ma już trzydzieści siedem lat, to nadal regularnie do niej dzwoni!
- Jak ty masz tutaj czysto!- zachwycała się, przechadzając po mieszkaniu.- A jakie zapachy!- złożyła ręce niczym do modlitwy.- Widać, że dobrze cię wychowałam!
- Witaj synu.- rzucił w końcu tata, gdy mama udała się na kontrole do mojej sypialni.
- Cześć tato.- uśmiechnąłem się.- Źle zniosła podróż?- zapytałem widząc biegającą po całym mieszkaniu matkę w poszukiwaniu ścierki, gdyż na oknie jest jakaś czarna kropka.
- Lepiej nie pytaj...- westchnął i przejechał ręką po twarzy.- Lot opóźnił się prawie o godzinę, a ja myślałem, że twoja matka zaraz lotnisko rozniesie...
Już wyobrażałem ją sobie jak lata po całym lotnisku i ze zdenerwowaniem zaczepia wszystkich i wypytuje, kiedy będzie mogła lecieć do syna...
- Johann, gdzie masz płyn do okien?!- krzyknęła.
- Annfrid! Siadamy już do stołu.- powiedział tata, ale mamie zajęło jeszcze chwilę zanim do nas dołączyła. Pewnie zrobiła jeszcze kontrolę świeżości pościeli i sprawdziła stan czystości ubrań w mojej szafie oraz ich ułożenie, a także przez przypadek zajrzała pod łóżko. Może to i rzeczywiście lepiej jej zrobiło, gdyż wróciła do nas z jeszcze większym uśmiechem. Zasiedliśmy razem do stołu. Mama obejrzała danie z każdej strony i serdecznie się do mnie uśmiechnęła. Och... Czy ona naprawdę sądzi, że ja sam to przygotowałem?! Chyba lekko przecenia mój talent kulinarny, a raczej jego zdecydowany brak. Gdyby przyszło mi od podstaw przygotować dzisiejszy obiad, to zapewne siedzielibyśmy przy kanapkach z kanapkami z czerstwego chleba i masłem.
- Johann, jakie to wyborne!- zachwycała się, jednak po jej wypowiedzi nastała niezręczna cisza. Tata chrząknął kilka razy, jakby dawał mamie jakiś tajny znak, o którym tylko oni wiedzieli.
- Wiesz syneczku, że ostatnio widziałam się z mamą Celiny?- zaczęła jakże drażliwy dla mnie temat, o którym nie chciałbym już więcej rozmawiać.- Mówiła, że nadal jest sama. Chyba jeszcze nie do końca pozbierała się po waszym rozstaniu...- zamilkła na chwilę, a ja wziąłem głęboki oddech, bo wiedziałem, że to dopiero początek kazania i, że łatwo wcale nie będzie.- Nawet nie masz pojęcia,  jak bardzo było mi wstyd za ciebie, gdy z nią rozmawiałam!- wyrzucała swoje żale.
- Mamo, oboje podjęliśmy decyzję o rozstaniu...- próbowałem się bronić. Bezskutecznie.
- Przecież ona była wręcz stworzona dla ciebie.- upierała się przy swoim. To było takie typowe dla niej. Nikt nie miał racji, tylko ona. I nawet, gdybym kłócił się z nią milion lat i przygotował tysiące argumentów i tak nigdy nie wygram.- Sama widzę, jak marniejesz po tym rozstaniu. Powinniście do siebie wrócić.- powiedziała, a wręcz nakazała (!) po chwili.
-  Że niby ja marnieje?!- uniosłem się.- Mamo zdecydowanie przesadzasz.
- Przecież ty sobie żadnej dziewczyny w życiu nie znajdzie!- pouczała mnie.- Powinieneś wracać do Celiny, póki jeszcze sobie nikogo nie znalazła!
-Kochanie, ale nie rób z niego takiego nieudacznika...- tata chciał wtrącić swoje zdanie, jednak szybko został skarcony wzrokiem przez mamę i powrócił do delektowania się obiadem, który najwyraźniej bardzo mu smakował, bo zajadał, aż mu się uszy trzęsły.
- Akurat dla twojej wiadomości, mam nową dziewczynę.- wypaliłem nagle ni z gruszki, ni z pietruszki. I to był chyba największy błąd dzisiejszego dnia. Mama zastygła w bezruchu, ze sztućcami w dłoniach, na wysokości klatki piersiowej. Patrzyła w swój talerz i jeszcze raz analizowała słowa, padające przed chwilą z moich ust. Gdy już dotarło do niej, co przed powiedziałem nóż i widelec wypadły jej z dłoni z hukiem odbijając się od talerza. Podniosła wzrok na mnie. Chłodne spojrzenie ilustrowało moją twarz i czekało na kolejny ruch. Tata zrobił się czerwony niczym burak, począł jeść szybciej i ani myślał wtrącić się w tym momencie do rozmowy.
- Czyli stąd ten porządek, pyszny obiadek, wyprasowane ubrania...- zaśmiała się pogardliwie.- Ta lafirynda ci pomagała!!?- wrzasnęła, chyba na całe osiedle.
- Nie mów tak na niej!- podniosłem głos, przez co tata wychylił nos zza talerza.
- Twoje miejsce jest u boku Celiny, a nie u jakiejś puszczalskiej panny!!- podniosła się z miejsca i łamliwym głosem dodała.- Gdzie ja popełniłam błąd?!
- Kochanie, ale nie widzisz, że on jest szczęśliwy na swój sposób?- tata zaczął delikatnie, jednak nie przyniosło to zamierzonego efektu. Mama wyglądała na jeszcze bardziej poirytowaną.
- I nawet ty, Hugo przeciwko mnie?!- odwróciła się do nas ze zdziwieniem malującym się na twarzy.- To ja się tak staram, by nasz syn miał porządną żonę, ale widzę, że tutaj mnie nikt nie docenia!- fuknęła maszerując przez całe mieszkanie. Zagarnęła płaszcz z wieszaka.- Muszę ochłonąć.- powiedziała i trzasnęła za sobą drzwiami. Popatrzyliśmy na siebie i oboje wzruszyliśmy ramionami ze zdziwienia.

- Jak tam z Johannkiem?- Nora delikatnie szturchnęła mnie łokciem, zaraz po tym jak tata skończył swoje podziękowania za pamięć i przybycie, a wszyscy zabrali się za obiad.
- A co ma być?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Nie za bardzo wiedziałam o co pyta, dlatego wolałam udawać przysłowiowego głupa, niż powiedzieć za dużo. Nora spojrzała na mnie spode łba. Rozmowa jeszcze dobrze się nie zaczęła, a ja już wiedziałam, że łatwo nie będzie. Ingles znała mnie za dobrze, by nie dostrzec, że coś jest na rzeczy.
- Chodzicie razem do kina, odwozi cię do domu...- ciągnęła, a ja rzuciłam jej zdziwione spojrzenie, bo niby skąd mogła wiedzieć, że wczoraj mieliśmy iść do kina?!- Twój tata się wygadał. Miałam zamiar zrobić ci nalot na chatę, ale nie wyszło.- zaśmiała się jakby czytała mi w myślach. Jej spojrzenie przeszywało mnie na wylot. Czułam się bardzo niezręcznie. Nie umiałabym jej okłamać, bo jest najbliższą mi osobą, ale prawdy nie mogę jej powiedzieć. Bo tak właściwie, to sama jej nie znam. Nie umiem powiedzieć, co tak naprawdę jest między nami.
- Tylko się przyjaźnimy.- odpowiedziałam po chwili głębszego zastanowienia.
- Ale... oni ci się podoba?- zapytała po chwili nieśmiało, tak nie w stylu Nory Ingles.
Wzruszyłam obojętnie ramiona. Żeby on był mi tak obojętny! Coraz częściej o nim myślę. Zastanawiam się, co robi, czy dzisiaj wyjdziemy gdzieś razem? Nie mam pojęcia czy tak wygląda miłość, bo jeszcze nigdy jej nie doznałam. Przyjaciółką wlepiłam swój wzrok we mnie i czekała na jakąkolwiek odpowiedź, bo chyba zwykły gest jej nie wystarczył.
- Nie wiem...- mruknęłam niemrawo i patrzyłam na moje beżowe szpilki.
- Jak możesz nie wiedzieć!?- krzyknęłam chyba zbyt ostro, skupiając na nas wzrok zgromadzonych gości.- Ale coś do niego czujesz, albo nie.- ściszyła głos.- Krótka piłka.
- No własnie w tym problem...- westchnęłam zrezygnowana.- Ja nie wiem co czuję.
Nora otwierała już usta, aby dać mi porządną reprymendę, abym w końcu pozbierała się w tym moim życiu i zaczęła żyć jego pełnią, bo młoda jestem tylko raz. Nawet nie musiała wypowiadać słowa, bym wiedziała co chce mi powiedzieć. Znając ją zaraz ściągnęłaby tutaj Forfanga i kazała wyznawać sobie miłość lub przyjaźń. Cała Ingles... Porywcza i stanowcza, lubiąca dobrą zabawę, ale ceniąca szczerość i lojalność. Ona, podobnie jak i ja nie byłyśmy dobre z matematyki, a jedyne co udało nam się zapamiętać z lekcji to słowa naszej nauczycielki, gdy wydało się, że uczeń okłamał ją w sprawie pracy domowej: W życiu trzeba chodzić prostą drogą, nawet, żeby nie wiem jak bolało, trzeba iść prosto. Nora bardzo wzięła sobie to do serca i od tamtej pory jest wielką przeciwniczką kłamstwa.
Jednak nie zdążyła wypowiedzieć słowa, gdyż przerwał jej mój dzwoniący telefon.
- Ida? Możesz przyjechać?- wyczułam w jego głosie wyraźne zaniepokojenie i już wiedziałam, że nic dobrego to nie wróż.- Mamy problem...

***
Witam!
Czy tylko mi ten koniec roku i poprawienie ocen na ostatnią chwilę daje nieźle w kość?Czy tylko ja uważam, że doba powinna mieć 30 godzin? ;(  Jakaś makabra. Codziennie mam po 3-4 sprawdziany i już nie mam na nic siły... :(  Jednak dzisiaj meczyk, więc choć trochę się zrelaksuje :) A teraz uciekam, bo wzywa matma, historia, angielski i polski. Trzymajcie kciuki bym do rana się wyrobiła...
Pozdrawiam i ściskam mocno

Wasza Paula S.

WIĘCEJ  KOMENTARZY = LEPSZE ROZDZIAŁY DLA WAS!


niedziela, 29 maja 2016

7. Dobrze, że wróciłaś


          Mieszkanie zaskoczyło mnie niebywałą nowoczesnością, a zarazem prostotą i minimalizmem. Wszystko utrzymane w biało czarnych kolorach. W chodziło się do dużego pomieszczenia, służącego jako salon wraz z aneksem kuchennym i wyspą z prawej  strony. Na wprost ogromny telewizor i niebywale duża, jak dla jednej osoby, sofa. Za białymi, długimi firankami można było dostrzec przeszkloną ścinę z wyjściem na taras i do ogrodu. Gdyby spojrzeć na prawo, można by pomyśleć, że to tylko czarna ściana. Jednak niedomknięte drzwi wskazywało na to, że coś tam jednak jest. A mianowicie dwa pokoje, a pomiędzy nimi łazienka.
- Sprzątasz tutaj czasami?- zapytałam wchodząc w głąb salonu i przejeżdżając palcem po szafce, na której stał dużych rozmiarów telewizor.
- Co tydzień.- odpowiedział dumnie wypinając pierś.
- No chyba nie bardzo.- powiedziałam pokazując mu palec z ogromną ilością kurzu.- Twoi rodzice przyjeżdżają jutro, a ty zamierzasz pokazać im to wysypisko brudu?!- zdziwiłam się.
- Nooo...- podrapał się po głowie i dokładnie rozejrzał.- Chyba nie bardzo.- wymamrotał.
- W takim razie zabieramy się za sprzątanie.- ochoczo klasnęłam w dłonie i zdjęłam kurtkę rzucając ją czym prędzej na kanapę po czym poprawiłam kucyk na głowie.
- Przecież mieliśmy iść do kina!- protestował Johann, wyraźnie zawiedziony.
- Kino nie zając, nie ucieknie.- podsumowałam.- Pójdziemy jeszcze nie raz.- pocieszałam go, lekko mierzwiąc mu włosy, co z moim niskim wzrostem musiało wyglądać komicznie. Popatrzył na mnie z ukosu i po chwili sam zaczął czochrać moją grzywkę. Chwilę zajęło nam wzajemnie przekomarzanie się , aż w końcu postanowiłam to przerwać i wysłałam skoczka po wszystkie niezbędne rzeczy do sprzątania. I jeszcze wiaderko! - krzyknęłam gdy znikną już za drzwiami. Uśmiechnęłam się pod nosem spoglądając na zegarek. Nie ma go już dobre pięć minut i nic nie zanosi się na to, by szybko wrócił. Znów poczęłam chichotać pod nosem, gdyż przypomniała mi się pewna historii, jak nasza pani od polskiego wysłała Johanna po kredę. Nie dość, że nie było go piętnaście minut, to wrócił tylko z jednym, na dodatek ułamanym kawałkiem. Nie jest to chyba miłe wspomnienie dla niego, ponieważ wszyscy w klasie wybuchli niepohamowanym śmiechem, a on stojący z tą kredą w ręku, na środku klasy czerwienił się jak burak. Jednak ostatnimi czasy pokazywał, że bardzo dojrzał i umie poradzić sobie nawet w bardzo trudnych sytuacjach i nie jest już taki niemotny jak kiedyś. Myślę, że przeprowadzka do Oslo i poniekąd ucieczka od mamy dobrze mu zrobiła. Kto jak kto, ale rodzicielka Johanna jest aż do przesady nadopiekuńcza. Przecież za czasów, w których chodziliśmy razem do klasy, on nie miał prawa głosu nawet w wyborze bokserek jakie założy następnego dnia! Nie mówiąc już o wyborze, na jakie kółka pozalekcyjne chodził, albo na jakie wycieczki jeździł. Nie mam pojęcia, czy ona widziała, w jak wielki sposób go krzywdzi. Wcale mu się nie dziwię, że w tamtym czasie nawet przyniesienie kawałka kredy wydawało mu się ogromnie trudne, jeśli do tej pory wszystko robiła za niego mama, a on nie miał prawa kiwnąć nawet palcem. Może i czasami był dość nieporadny, ale zła w stosunku do drugiego człowieka, nie można mu było zarzucić. Często dzielił się swoimi kanapkami, albo ustępował miejsca na huśtawce lub na stołówce. Wiele razy zdarzyła się taka sytuacja, że inni chłopcy wyśmiewali się ze mnie, że jestem gruba i noszę paskudne warkocze, lecz Johann zawsze stawał w mojej obronie. I nie wiem jak bardzo się na mnie gniewał, zawsze pomagał mi w matematyce.
          W pewnym momencie huk upadnięcia czegoś ciężkiego wyrwał mnie z zamyślenia i chcąc sprawdzić co się stało podążyłam do pomieszczenia, w którym zniknął Forfang.
- Co ty najlepszego narobiłeś?- śmiałam się stojąc w drzwiach. Chyba się jednak pomyliłam i nadal jest tym nie do końca rozgarniętym Johannkiem z kawałkiem, tym razem już nie kredy, a ogórka w ręku. Jego mina - bezcenna. Niby ogromna złość, bo rozbił trzy słoiki z kiszonymi ogórkami, które pewnie przywiozła mu mama, a z drugiej strony wielka rozpacz na myśl, że zaraz będzie musiał to wszystko sprzątać. Ogólnie - wyglądał jakby zaraz miał się rozpłakać niczym małe dziecko. Kilka razy zaklął pod nosem, co prawiło, że śmiałam się jeszcze głośnie, jednak jemu wcale nie było tak wesoło i co chwila posyłał mi mordercze spojrzenia. Po chwili oboje leżeliśmy już na podłodze. Tyle, że ja turlałam się ze śmiechu, a Johann poślizgnął się na rozlanej wodzie.
- Ale nic ci nie jest?- zapytałam ocierając łzy z policzków chichocząc jeszcze od czasu do czasu.
- Żyje.- burknął siadając obok mnie.- I po co nam to sprzątanie?- jęknął.
- Żebym się mogła z ciebie pośmiać.- zaśmiałam się ponownie, a chłopak mordował mnie wzrokiem. Wiedziałam, że sobie grabie i prędzej czy później wszystko to wyjdzie, a mi się dostanie i nawet nie chcę wyobrażać sobie jak bardzo.- Ale tak na poważnie to musimy zabrać się do pracy, bo chcę przed nocą zdążyć do domu.- zauważyła.
- Zawsze możesz nocować u mnie...- napomknął.
- Nie dzięki.- skwitowałam szybko i odsunęłam się od niego.- Nigdy nie wiadomo jakie szatańskie pomysły siedzą w twojej głowie.- popatrzyłam na niego z ukosu.
- Bo ja tylko marzę, żeby cie porwać i zgwałcić.- przewrócił oczami, a ja zaczęłam się śmiać.
- Więc zrobimy tak...- próbowałam stworzyć jakikolwiek plan działania, bo znając życie, on pewnie przesiedziałby tak całe popołudnie i nawet palcem nie kiwnął, no bo oczywiście mamusia przyjedzie to posprząta.- Ty wyjmujesz wszystko z górnych szafek z kuchni i je myjesz, a ja wytrę tutaj podłogę.- uśmiechnęłam się raźnie, by dodać mu choć odrobinę otuchy. Johann tylko pokiwał głową i z czerwonym wiaderkiem udał się do kuchni, zostawiając mnie w zalanym kwasem ogórkowym pomieszczeniu. Westchnęłam cicho i sama zaczęłam się zastanawiać Po co ja się w to pakowałam?!
          Tego dnia, chyba sam siebie przeklinał, że postanowił w ogóle zaprosić mnie do swojego domu. Nie dość, że zagoniłam go do żmudnego sprzątania, to na dodatek towarzyszył mu niebywały pech. Czegokolwiek by nie dotknął, wszystko albo się tłukło, odpadały części lub dziwnym trafem lądowało w wodzie. Nie umiał niczego utrzymać w rękach, a na dodatek sam nie umiał ustać na stołku... Podczas, gdy ja polerowałam drzwi do lodówki, Johann wycierał kurz z górnych półek. Chciała chyba trochę przyszpanować i jak na skoczka przystało postanowił zeskoczyć ze stołka z pięknym telemarkiem, jednak zamiast tego przewrócił się i z hukiem wylądował na podłodze. Mój instynkt samozachowawczy włączył się natychmiast. Prędko podbiegłam do chłopaka i zaczęłam zadawać mnóstwo pytań, przy okazji kładąc jego prawą nogę na krześle.
- Kręci ci się w głowie?- zapytałam przerażona.
- Nie.- odpowiedział obojętnie.
- Mrowi cię w palcach?
- Nie.
- Dusi cię coś w klatce piersiowej?
- Nie.
- Boli cię noga?
- Nie.
- A cokolwiek cię boli?!- piekliłam się.
- Nie.- wyszczerzył się do mnie.
- No to będziesz żył.- odetchnęłam opierając się o ścianę.- Ale mnie przestraszyłeś.- powiedziałam po kilku głębokich wdechach. Nie odpowiedział nic. Tylko się śmiał przez co denerwował mnie coraz bardziej. Posyłałam mu mordercze spojrzenia, lecz on śmiał się jeszcze głośniej i wcale nie zanosiło się na to by szybko miał przestać. Na początku próbowałam to ignorować, jednak po chwili nie wytrzymałam.- Weź się ogarnij!- jęknęłam w końcu, poddenerwowana jego zachowaniem.
- Tak słodko się denerwujesz...- przekręcił się w moją stronę i wciąż leżąc na podłodze wpatrywał się we mnie przez co poczułam się trochę onieśmielona. Nie lubiłam być w centrum uwagi. Po chwili oblewałam się rumieńcami i wywoływało to uśmiech na ustach wszystkich. A nuż by się ktoś dopatrzył jakiejś niedoskonałości i co ja zrobię?! Trwając już kilka minut w takiej pozycji w końcu schowałam twarz w dłonie i podciągnęłam kolana.- Ale rumieńce też masz piękne.- uśmiechnął się.
- Skończ.- burknęłam z wyczuwalnym zadowoleniem w głosie.- Proszę cię.- popatrzyłam na niego, lecz ten nadal nie chciał odpuścić, przez co zmusił mnie bym powróciła do pracy.
- Ale nie obrażaj się.- jęczał przekręcając się na brzuch by wciąż móc mnie obserwować. I znów kolejne minuty ciszy, podczas których rejestrował każdy mój krok, każdy mój ruch. Ilustrował wszystkie moje spojrzenia za siebie. Przecież to czysta prowokacja! Wie, że zaraz się odwrócę i wybuchnę. Bezczelny! Jak on w ogóle śmie tak się ze mną droczyć?!
- Nie obrażam się.- zachowałam głęboki spokój i z gracją odwróciłam się w jego stronę opierając się przy tym o blat.- Czy ja wyglądam na osobę obrażoną?- rzuciłam mu przelotny uśmiech i próbowałam zachować pewność siebie, przypominając sobie moją ulubioną piosenkę. Słysząc jej tekst w głowie przygryzłam wargę i czekałam na to, co dalej się wydarzy. Pęknie czy nie? To pytanie błądziło po mojej głowie i bardzo chciałam poznać odpowiedź. Łobuzerski uśmiech wkradł się na jego twarz. Zwinnym ruchem podniósł się z paneli i podążał w moją stronę. Ogarnęła mnie nieuzasadniona panika. Palce poczęły drżeć, a nogi stały się niczym z waty. W jego głowie pojawia się milion pomysłów na sekundę, przez co był okropnie nieprzewidywalny. Przygryzłam wargę i czekałam. Czy on uznał to za prowokacje? Jego wysokie ciało znalazło się po chwili tuż przede mną. Lekko zadarłam głowę w górę. Cóż... Dwadzieścia pięć centymetrów różnicy i można by rzecz, że przyjaźń na odległość. Do tej pory nie odczuwałam żadnych kompleksów w stosunku do mojego wzrostu jednak przy Johannie czułam się bardzo niekomfortowo.
          Patrzył głęboko w moje prawie szare oczy. Odgarnął moje włosy za ucho i posłał czarujący uśmiech. Czułam jak w moim brzuchu coś świdruje. Wznosi się i opada. Obcija się od jednej ściany i wali w drugą. Raz mocno, a raz lżej. To chyba te motylki, tak? Subtelnie, lecz stanowczo położył dłonie na moich biodrach i znacznie przysunął mnie w swoją stronę. Poczułam jak ostrożnie chwyta mnie za uda i sadza na blacie. Spoglądałam nieśmiało na niego, a moje serce waliło jak szalone. Niczym u zakochanej nastolatki, gdy jej miłość w końcu zwróciła na nią uwagę. Przełknęłam niepewnie ślinę czując, że w moim gardle narasta ogromna gula i dlatego nie mogłam powiedzieć ani słowa. Nieśmiało zarzuciłam ręce na jego szyję. Serce biło coraz szybciej i miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy. Niepewnie położyłam głowę na jego klatce piersiowej. Bicie jego serca sprawiało, że ciśnienie schodziło ze mnie coraz szybciej i odrobinę się uspokoiłam. Czułam jak się uśmiecha. Nieśmiało, ale szczerze i dumnie. Jeździł dłońmi po moich plecach. Wyczuwałam nerwowość w jego ruchach. Czyli to nie koniec? Tuląc się do niego mogłam poczuć jego niebywałe perfumy, które hipnotyzowały mnie każdego razu od nowa. W jego umięśnionych ramionach czułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że przy nim nic mi nie grozi. Udowodnił to jeszcze, gdy byliśmy dziećmi. Od tamtej pory, poniekąd, mam go za bohatera, bo wiem, że zawsze stanie w mojej obronie. Gdy zatrzymał ręce na moich barkach niespokojnie oderwałam się od niego i spojrzałam na jego twarz. Półmrok panujący w pomieszczeniu sprawiał, że nie mogłam wyraźnie go dostrzec. Jednak uśmiechnęłam się słodko widząc kilka kosmyków włosów opadających mu na czoło. Chcąc je odgarnąć wyciągnęłam rękę i pogłaskałam go po włosach. W pewnym momencie, sama nie wiem skąd i jak dokładnie, poczułam jego ciepłe wargi na moich ustach. Całował zachłannie, lecz subtelnie. Jakby bał się, że zaraz zniknę jak bańka mydlana i już nigdy nie wrócę. Jakbym znów miała zniknąć na te jedenaście długich lat...
- Dobrze, że wróciłaś.- szepnął na ucho, gdy oderwał się ode mnie. Uśmiechnęłam się pod nosem i ponownie wtuliłam się w jego ciało.

***

Witam!! 
Wrzucam już dzisiaj bo tydzień temu rozdział się nie pojawił mimo iż był prawie gotowy. Przygotowania do wycieczki pochłonęły mnie całkowicie  :) Ale było warto po spędziłam 
3 najlepsze dni mojego życia! 
Powiem Wam szczerze, że chyba powinnam pisać rozdziały w nocy, bo ten mi się podoba i jest o niebo lepszy od dwóch poprzednich.
Bardzo przepraszam za brak komentarzy pod waszymi rozdziałami, ale czytałam rozdziały na szybko i potem nie miałam czasu by coś konkretnego napisać. Nie zanudzam Was więcej, bo sama padam po chrzcinach, więc do następnego poniedziałku! :*
P.S. Zmieniłam muzyczkę na znak, że wkrótce zacznie się dziać i to ostro!

Wasza Paula S.


WIĘCEJ KOMENTARZY = LEPSZE ROZDZIAŁY DLA WAS!

niedziela, 15 maja 2016

6. U nich w każdym domku wisi kalendarz z gołymi babami więc można spodziewać się wszystkiego

          - Jesteś głodny?- zapytałam praktycznie samą siebie, bo i tak nie dostanę odpowiedzi. Dziewięciomiesięczne dziecko nie umie odpowiedzieć czy jest głodne, czy jest mu zimno, ma mokro w pieluszce. Posyłałam mu najszczersze uśmiechy. Ostrożnie posadziłam go na kocyku i dałam grzechotkę. Przebywając z maluszkiem już od wczesnych godzin porannych, miałam ochotę nie wypuszczać go z rąk i ciągle tylko przytulać.  Uwielbiałam małe dzieci. Ich radosne twarzyczki śmiejące się z byle potrząśnięcia grzechotką. One nie przejmowały się czy zaliczą jutrzejsze kolokwium czy nie, czy wystarczy mi na czynsz czy nie. One zawsze były beztroskie, bo jeszcze nigdy nie posmakowały jak na prawdę życie może być brutalne. Wstałam z podłogi i skierowałam się do kuchni, aby nalać sobie szklankę szoku, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Kątem oka spoglądając na malca bawiącego się pluszakami poszłam otworzyć. Ale kogo ja innego mogłam się spodziewać jak nie mojego skoczka, który dopiero dzisiaj wrócił z Planicy i nie widział mnie przez prawie pięć dni. Ledwie zdążyłam zabrać rękę z klamki, a już znalazłam się w jego objęciach.
- Porywam cię.- szepnął mi do ucha, przez co poczułam przyjemne ciarki na plecach.
- Dzisiaj nie ma szans...- skrzywiłam się odsuwając się nieco od niego.
- Nie ma żadnych wymówek. Idziemy i tyle. Pouczysz się później.- namawiał mnie.
- Mam gościa.- powiedziałam z powagą. A jego przerażone spojrzenie przeszywało mnie na wylot. Zaśmiałam się pod nosem, a on był już całkowicie zbity z tropu.- Wejdź.
Niepewnym krokiem szedł za mną do salonu, a gdy ujrzał siedzącego na kocyku małego brzdąca usłyszałam jedynie jego śmiech za sobą. Maluszek wtopił w niego swoje duże, brązowe oczy i z gryzaczkiem z ustach patrzył się na chłopaka przez kilka minut.
- To...- próbował wydusić coś z siebie, jednak chyba nie za bardzo wiedział co tak właściwie  chce powiedzieć. Przez chwilę jeszcze się jąkał, aż w końcu zamilkł.
- Co Johannku?- zapytałam rozbawiona.- Mowę ci odjęło?- wzięłam małego na ręce.- Popatrz Kasperku. To jest wujek Johann, któremu nagle mowę odjęło.- naśmiewałam się z chłopaka, który zawsze taki rozgadany, a w towarzystwie małego dziecka traci głos.
- To twoje dziecko?- wydusił w końcu z siebie, wskazując palcem na chłopczyka.
- Nigdy nie miałam jeszcze chłopaka, ale mam już dziecko.- podsumowałam.- Ale ty Forfang mądry jesteś.- szturchnęłam go w ramię.
- To komu porwałaś dziecko?- zapytał spoglądając na mnie.
- Sąsiadka mi podrzuciła.- zaśmiałam się.- Urodziła Kasperka jak miała siedemnaście lat. Rodzice się od niej odwrócili i została tylko z chłopakiem. A teraz postanowili pojechać na weekend pod namioty i ja zgodziłam się nim zaopiekować.- powiedziałam w skrócie i ucałowałam malca w główkę. -Chcesz coś do picia?- zapytałam uświadamiając sobie, że od pięciu minut stoi w jednym miejscu i praktycznie się nie rusza.
- Jeśli zrobisz mi herbatę to będę ci bardzo wdzięczny. Na dworze strasznie zimno.
Miał racje. Dzisiejszy dzień był paskudny. Słońce od samego rana chowało się za chmurami i nie miała zamiaru nawet na chwilę pokazać swojego oblicza. Za to wiatr brylował na potęgę. Wiało niesamowicie mocno. Od czasu do czasu pokropił lekki deszczyk.
- Oczywiście- uśmiechnęłam się.- Ale musisz go popilnować.- posadziłam chłopca na kocyku i dałam do ręki miśka.- Pobaw się z nim.
          Patrząc na nich z boku miałam ochotę wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Forfang podsuwał mu wszystkie zabawki pod nos i pytał, którą chciałby się pobawić. Kasper patrzył tylko na niego swoimi dużymi oczkami i nic nie odpowiadał. Gdy chłopiec układał klocki nie zwracając uwagi na skoczka, ten sam zaczął bawić się samochodami. Siedząc na krześle w kuchni chichotałam pod nosem, jednak chłopcy nie zwracali na mnie uwagi.
Gwizdek dał znać, że woda już się zagotowała. Podnosząc się z krzesła przykułam uwagę chłopaków. Obaj wlepili we mnie spojrzenie, a ja przyznam, że czułam się dość niekomfortowo. Nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi. Wolałam trzymać się gdzieś z boku i nie narażać się na niepotrzebne spojrzenia zazdrości. W tym przypadku miałam ochotę zapaść się pod ziemie. Mimo iż była odwrócona tyłem czułam, że Johann wciąż na mnie patrzy. I jakieś dziwne przeczucie podpowiadało mi, że gapi się akurat na mój tyłek. Zaraz, zaraz... Przecież on należy do tych normalnych, prawda? Chociaż o norweskiej kadrze skoczków krążą nie lada opowieści... Więc, kto wie? U nich w każdym domku wisi kalendarz z gołymi babami więc można  spodziewać się wszystkiego.
 Nalewając wody do dwóch kubków odstawiłam czajnik na miejsce. Nie słodzi - przemknęło mi przez głowę, gdy wyciągałam cukierniczkę z szafki.
- Słodzisz?- zapytałam przerywając długą ciszę panującą odkąd Forfang zajął się dzieckiem.
- Nie.- odpowiedział nie odrywając wzroku od budowanego przez siebie zamku z klocków.
 Fart.
Bo inaczej nazwać tego nie można.
          Postawiłam kubki na ławie w salonie i wygodnie usiadłam na sofie. Johann po chwili dołączył do mnie. Wziął kubek do ręki i uważnie mi się przyglądała, podczas gdy obserwowałam Kasperka. Panowała cisza, która mi pasowała. Czasami lubię pomilczeć. Pomyśleć o czymś mimo, że jestem z inną osobą.
- Jak poszło ci kolokwium?- zapytał,  nie odrywając wzroku ode mnie. Jemu chyba to nie pasowało. Musiał gadać, bo cisza była dla niego problemem.
- Jako jedyna w grupie nie muszę pisać egzaminu.- uśmiechnęłam się lekko patrząc się nie niego. W jego oczach widziałam iskierki. Kąciki ust lekko uniesione do góry. Perfekcyjnie ułożone włosy. Cały Johann. Ale porządnie, albo wcale...
- Jeszcze raz gratuluję wygranej.- przemówiłam po chwili, mimo, iż mówiłam mu to, jeszcze gdy był na Słowacji.- Indywidualnie jak i drużynowo.
- A dziękuję, dziękuję.
          Raczkujący w naszą stronę Kasperek, wspiął się na sofę i po chwili siedział już u mnie na kolanach. Jednak on nie usiedzi nawet przez chwilę spokojnie. Już po chwili ciągnął mnie za włosy i patrząc na jego minę, sprawiało mu to ogromną radość. Moje prośby nic nie działały, a malec miał coraz więcej frajdy. Trzymając go za rączkę i próbując zabrać jak najdalej, z odsieczą nadszedł mi siedzący obok Johann. Delikatnie podniósł się z sofy i z chłopczykiem na rękach maszerował po salonie pokazując mu wszystko co miało chociaż dwa kolory, albo się ruszała. Ogromny uśmiech wkradł się na moją twarz, ponieważ skoczek z dzieckiem na rękach wyglądał uroczo. Ukradkiem zrobiłam im kilka zdjęć, lecz przerwał mi dzwonek do drzwi.
- Kurczaki, miałam klienta na dzisiaj.- podrapałam się po głowie patrząc na zdezorientowanego chłopaka, a na jego twarzy wkradł się cwaniakowaty uśmieszek.- Nie takiego klienta.- zareagowałam szybko, bo kij wie, co chodzi po tej jego niezbadanej głowie...
Czym prędzej podążyłam do drzwi, przez szybę widząc twarze kupców. Otworzyłam je z szeroki, aczkolwiek nie do końca szczerym uśmiechem. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze, ale tylko ja wiem czy moje emocje są prawdziwe czy udawane.
- Cześć.- rzuciłam.- Proszę wejdźcie.- wpuściłam ich do środka.
- Witaj Ida.- zaczął Christian.- To jest właśnie Lisa, moja narzeczona, o której ci opowiadałem.- wskazał na mocno umalowaną blondynkę, która była sporo wyższa ode mnie, nawet gdyby pozbyła się swoich szarych, bardzo wysokich zresztą, szpilek od Gucciego.
- Miło mi, Ida.- posłałam jej pogodny uśmiech, którego nie odwzajemniła, tylko przelotnie spojrzała na moją dłoń, a po chwili z wymowną miną zilustrowała mnie od stóp do głowy.
- Mieliśmy być później, ale plany nam się nieco zmieniły i wyszło, jak wyszło.- speszył się wyraźnie mężczyzna.- Może przeszkadzamy?- zapytał słysząc płacz dziecka zza ściany.
- Nie.- pokręciłam stanowczo głową.- Proszę, wejdźcie. Oprowadzę was.- wskazałam dłonią na salon i przeszliśmy w głąb mieszkania. Robiąc kilka kroków usłyszałam, jak dziewczyna szepcze kilka słów na ucho chłopaka. Mimo, iż nie mówiła najgłośniej, na dodatek w innym języku, nie znaczy, że nic nie zrozumiałam. Westchnęłam cichutko i spuściłam ramiona. Jak można być tak bezczelnym! W ogóle mnie nie zna, więc nie ma prawa mnie osądzać. A on już z góry założyła, że jestem złym człowiekiem. Zdaję sobie sprawę, że moja uroda delikatnie się wyróżnia, bo nie jest typowo skandynawska. Nie jestem błękitnooką blondynką, tylko brunetką o niebieski, wpadających w szarość oczach. Jestem nieco drobniejszą kopią mojej mamy. I nic nie poradzę na to, że jestem inna. Ludzi nie powinno karać się za to, na co nie mają wpływu.
Johann, trzymający na rękach Kaspra, który akurat w tym momencie przestał płakać, posłał mi zdziwiona spojrzenie, które wołało o wyjaśnienia. Wypuściłam cichutko powietrze z płuc i popatrzyłam na niego z wyraźnym błaganiem w oczach.  Miałam nadzieję, że poradzi sobie przez te trzydzieści minut mojej nieobecności.

- Mogę Cię o coś zapytać?- przemówiłam po dłuższej chwili, gdy leżeliśmy na moim łóżku zmęczeni całodzienną opieką nad maluszkiem, który nieźle dał nam w kość.
- Pytaj śmiało.- spojrzał na mnie delikatnie się uśmiechając.
- Dlaczego rozstałeś się z Celiną?- patrzyłam w jego oczy, po czym uciekł wzrokiem. Usiadł na brzegu odwrócony plecami do mnie i wziął głęboki oddech.
- Po prostu się sobą znudziliśmy.- szepnął.
- Jeśli się kogoś kocha to... to nigdy się nie nudzi.- podniosłam się i położyłam rękę na jego ramieniu. Odwrócił się do mnie i delikatnie ją ucałował. Przez chwilę uważnie mi się przyglądał, co było dość krępujące dla mnie, aż w końcu przemówił.
- Nie wiem czy na prawdę ją kochałem...- powiedział wolno i wbił wzrok tępo w ścianę.- Szybko zamieszkaliśmy ze sobą.- kontynuował, a ja uważnie go słuchałam.- Ja przyzwyczaiłem się do jej obecności i... przez pewien czas było dobrze.- zawahał się chwilę, po czym ponownie przemówił.- Ale po pewnym czasie fakt, że jest przy mnie, zaczął mi przeszkadzać. Wolałem wyjść z chłopakami na miasto, byle by trochę od niej odpocząć. No i... wyszło tak, że oboje postanowiliśmy to zakończyć. Nie było sensu tego ciągnąć, bo mimo, że byliśmy razem rozglądaliśmy się za innymi.
- Przykro mi...- szepnęłam. Coś w środku skarciło mnie za poruszenie tego tematu. Widząc w jego oczach smutek, nie powinnam kontynuować rozmowy. Chyba jeszcze się z tym nie pogodził. I mimo, iż mówił, że pod koniec miał jej dosyć, to strata kogoś, kto był w dużym stopniu obecny w naszym życiu zawsze boli. Trzeba czasu, żeby to wszystko poukładać i zobaczyć, że bez niej też będzie dobrze. Zapanowała chwila krępującej ciszy. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, za poruszenie tego drażliwego tematu. Przygryzłam wargę i już miałam wypalić z gromkimi przeprosinami, gdy Johann popatrzył na mnie i w końcu przemówił.
- Nie ma czego.- uśmiechnął się delikatnie i nieśmiało ucałował mnie w czubek nosa.

***
Witam po dwutygodniowej przerwie! Wracam z mnóstwem energii, a także pracy. Maj  pewnie jak i dla Was, dla mnie jest mega pracowity. Nie dość, że mam problemy z internetem, to jeszcze za  tydzień jadę na wycieczkę i gdyby nie ten właśnie internet to byłabym pewna, że wrzucę rozdział. A tak, pozostaje mi tylko czekać czy on będzie czy nie. Rozdział może na kolana nie powala, ale i tak lepszy niż poprzedni :)
Pozdrawiam cieplutko i ściskam mocno :**
Wasza Paula. S
WIĘCEJ KOMENTARZY = LEPSZE ROZDZIAŁY DLA WAS!

wtorek, 3 maja 2016

5. Czemu zawdzięczam twą wizytę w mym łóżku?

   Nadzieja jest czymś czego często brakuje ludziom. Nadzieja jest czymś w co powinna wierzyć każda osoba. Nadzieja sprawia, że nadchodzi lepsze jutro. Nadzieje dodaje nam siły w walce. Mówią, że nadzieja matką głupich... Nadzieja może być trwaniem przy osobie, którą się kocha. Przez nadzieję można mieć też złudne wrażenie, że coś lub ktoś jeszcze do nas wróci. Nadzieję może mieć każdy, na wszystko, zawsze. I chyba ta nadzieja dawała mu siłę na lepsze jutro. Przez dziesięć lat...
 Znaliśmy się jak łyse konie. W szkole był moim najlepszym przyjacielem. Zawsze wspierał i pomagał. Jego propozycja w żaden sposób mnie nie zaskoczyła. Wiadomo, że jeśli ktoś jest ważny to chcemy by był blisko nas, szczególnie w tak ważnym dniu. Wczoraj rozmawialiśmy długo... Teoretycznie Johann wyszedł o pierwszej, a praktycznie to ja wypchnęłam go za drzwi, ponieważ jutro miał samolot o ósmej rano, a znając jego zamiłowanie do spania, to spóźnienie nie będzie trudno. Gdy rozmawialiśmy kilka razy spoglądał mi w oczy, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili odwracał wzrok i tylko uśmiechał się pod nosem.

***

- Możesz odłożyć w końcu ten pieprzony telefon i w końcu mnie posłuchać!- fuknął zdenerwowany Daniel, przykuwając wzrok wszystkich w samolocie, po tym jak po raz ósmy odpowiedziałem zwykłe Yhym, gdy opowiadał mi o wczorajszej randce.
- No i czego się drzesz?- odpowiedziałem odkładając telefon.- Nie możesz po prostu powiedzieć?- zdziwiłem się.
- No właśnie nie mogę! Mówię do ciebie trzeci raz to nie dociera!- marudził i po chwili usiadł koło Gangesa, który siedział sam przed nami i zawzięcie mu coś tłumaczył.
- Nieudana randka.- szepnął do mnie Fannemel, zdejmując słuchawki z uszu.- Poszedł z laską na kolacje a, że ta była bardziej obrotna to poszli do hotelu. A jak się dowiedziała, że Danny jest troszkę niedysponowany przez to zapalenie pęcherza, to strzeliła go w twarz i tyle było.
- I tyle krzyku bo nie zaruchałeś?!- wstając poczochrałem go po włosach.- Jeszcze nie jedna łania ci się trafi. Nie martw się.- próbowałem go pocieszyć.
- Odezwał się ten co hula po nocach.- zaśmiał się Kenneth.- Gdzie byłeś wczoraj po treningu?- włączył latarkę i przystawił mi ją do twarzy.
- W domu.- odpowiedziałem zdezorientowany.
- Kłamstwo!- zawył.- Byłem wczoraj u ciebie, bo zostawiłem w twojej furze moje okulary i jakoś dziwnym trafem cię nie zastałem.
- Może nie dojechałem jeszcze do domu?- próbowałem wybrnąć jakoś z sytuacji.
- O dwudziestej trzeciej?!- dziwił się.- Kłamca!- zawył ponownie.- Dlaczego nie odbierałeś telefonu?- zadawał kolejne pytania.
- Bo mi się rozładował?- odpowiedziałem pytaniem.
- Ty bez telefonu to jak bez ręki.- zaśmiał się Danny.- Kolejne kłamstwo.- zwrócił się do Gangnesa.
- O co wam chodzi?- zapytałem w końcu.
- O to, że jeżeli tak kłamiesz, to na pewno dla jakiejś szatanicy. No opowiadaj jak było.- wyszczerzył się Tande ponownie siadając obok mnie.
- Nic nie było.- odpowiedziałem zdezorientowany całą sytuacją.
- To dlatego tak się nie kwapisz do rozmowy.- wtrącił Anders.- Wszystko jasne chłopaki.
- Głupi jesteście.- mruknąłem  i już miałem ''uciec'' do śpiącego Stjernena, gdy przejście zatarasował mi Kenneth.- No co jeszcze chcecie?!- opadłem na siedzenie.
- Nie tak szybko cię puścimy. Opowiadaj kto to? Ładna dupcia chociaż?- ponownie obrzucił mnie pytaniami.
- Nic wam nie powiem.- burknąłem wpatrując się w telefon.
- Ale nic, a nic. Nawet jak ma na imię? Czy fajna jest?- jęczał Daniel.
- Nic.- udałem smutnego.
- Ale ładna?- męczył mnie Tande, a ja miałem ochotę spalić go na stosie.
- Z brzydkimi się nie spotykam.- bąknąłem.
- A ma siostrę?- jęczał dalej.
- Ma brata, czyli coś dla ciebie.- popatrzyłem na niego i razem z chłopakami wybuchliśmy śmiechem.- A tak serio to jest jedynaczką. Ale nic więcej się nie dowiecie.
- Czyli jednak jakaś jest!- krzyknął po chwili Andreas.
- Jezuuu... Co znowu?- zapytałem zniechęcony.
- No bo tak serio, to nie bylibyśmy tacy wścibscy, ale, że byłeś widziany w kwiaciarni o nieodpowiedniej porze, to trzeba było to sprawdzić...- zakomunikował Kenneth.
- Po to te całe cyrki, bo trener widział mnie w kwiaciarni?!- ciśnienie mi podskoczyło.
- Ale nie denerwuj się chomiczku.- pogłaskał mnie po głowie Daniel.- To dla twojego dobra.
- Nara wam.- burknąłem i poszedłem do nadal śpiącego Stjernena.

- Nie śliń się tak do tego telefonu.- śmiał się Daniel, gdy wieczorem siedzieliśmy w pokoju. Przewróciłem tylko oczami i dalej kontynuowałem konwersacje z Idą. Biedactwo... Choroba ją rozbierała, a jutro na egzamin! Przecież wiadomo, że przed egzaminem się nie rozbiera, a nawet jeśli to ja powinienem to robić! Skąd ja mam takie brudne myśli? Ida w koronkowej bieliźnie to by było... Stanowczo za dużo czasu z chłopakami! Czasami byli tacy śmieszni, że w autobusie wszyscy tarzaliśmy się ze śmiechu. Nawet trener! Ale czasami byli tak upośledzeni umysłowo, że strach było przebywać w jednym pomieszczeniu razem z nimi.- Śpisz?- szepnął, gdy w końcu odłożyłem telefon na szafkę nocną i chwilę wierciłem się na łóżku.
- Jeszcze nie.- odpowiedziałem spoglądając na jego sylwetkę w ciemności  zbliżającą się do mojego łóżka.- Gdy tu pakujesz swoje tłuste dupsko?!- wrzasnąłem, gdy pchał się na moje, jak i pewnie wszystkie w hotelu, wąskie, jednoosobowe łóżko.
- No posuń się.- jojczał.- Taki chudy, a jak przychodzi co do czego to więcej miejsca niż słoń zajmuje.- skwitował z grymasem przykrywając się kołdrą.
- Do brzegu blondasku. Czemu zawdzięczam twą wizytę w mym łóżku?- zapytałem.
- Wiem, że dzisiaj upośledzenie nam się włączyło.- podsumował sytuację w samolocie.- Ale to dla twojego dobra...- zamilkł na kilka sekund.- Rozstanie z Celiną nie wyszło ci na dobre. I nawet nie zaprzeczaj bo wszyscy i tak wiedzą swoje.- nie pozwolił mi dojść do słowa.- A od kilku dni jesteś jakiś inny. Taki uśmiechnięty, wesoły... Promieniejesz.- zaśmiał się po chwili.- To jak jest?- szturchnął mnie łokciem po kilku minutach milczenia.- Powiesz swojemu przyjacielowi?
- Chodzi o to, że wróciła moja koleżanka, której nie widziałem przez dziesięć lat...
- A znając ciebie, to pewnie się w niej podkochiwałeś.- przerwał mi śmiejąc się.
- Nie.- burknąłem szybko.- To tylko koleżanka.- wyjaśniłem.
- Jasne...- mruknął.- I u koleżanki.- zrobił cudzysłów w powietrzu.- Siedzisz pół nocy. I pisząc z koleżanką tak się ślinisz do telefonu... Ta... Bo ci uwierzę.- mruczał.
- No... może bliższa koleżanka.- powiedziałem niepewnie.
- Wszyscy będziemy ci kibicować, żebyś wyszedł z friendzone.- naśmiewał się ze mnie.
- Co wy macie z tą nagonką na znalezienie dziewczyny dla mnie?- zapytałem z pretensją w głosie przypominając sobie kilka sytuacji, gdy przyprowadzali, niby to przypadkiem, swoje koleżanki na trening, i dziwnym trafem tylko ze mną je zapoznawali.
- Bo jak cie Celina zostawiła to zachowujesz się jak baba z okresem.
- Po pierwsze, oboje doszliśmy do wniosku, że czas się rozstać. Po drugie, przesadzacie.
- Ktoś kto jednego dnia zajada się ciastkami, drugiego marudzi, że musi zacząć chodzić na siłownie, a trzeciego zaprasza wszystkich na hamburgery, po to by czwartego znów marudzić, że jest gruby - w żadne sposób nie może być normalny.- podsumował kręcąc bezradnie głową.
- Oj raz jakiegoś doła złapałem i od razu baba z okresem.- frustrowałem się.
- A co wy gejusy jedne robicie?- zapytał Kenneth wpadając od naszego pokoju tylko w bokserkach i w koszulce z napisem I  wanna be your superhero i świecąc światło, które raziło po oczach.
- Człowieku, jest prawie jedenasta w nocy, czego od nas chcesz?!- fuknął niezadowolony Tande, wracając do swojego łóżka i  nakrywając się po uszy kołdrą.
- Wiem, że już chcieliście rajcować w łóżeczku, ale ja tutaj mam poważne sprawy!- jęczał.
- Idź płacz Fannemelowi.- burknąłem przekręcając się na drugi bok.
- Ale on wysłał mnie do was!- jęczał siadając na moim łóżku.
- Co się w ogóle stało?- zadał pytanie Daniel.
- Dziewczyna mnie zostawiła.- powiedział. Prychnąłem, a Danny przewrócił się tylko na drugi bok, ale ja i tak wiedziałem, że w myślach pali go już na stosie.
- Znajdziesz sobie nową.- powiedziałem biorąc telefon do ręki.
- Ale tu nie oto chodzi!- nadal piszczał jak mała dziewczynka.
- To do jasnej anielki powiedz wreszcie o co chodzi!- denerwował się Tande.
- Bo ta ździra, po sześciu miesiącach związku, nagle uświadomiła sobie, że jest lesbijką!
Zacząłem się śmiać jak głupi do sera. Bo nie wiedzieliśmy co jest gorsze, wywody zranionego Gangesa czy przesłuchania Tandego. Blondasek był odwrócony  plecami i mruczał coś pod nosem sam do siebie.
- A ty z czego się śmiejesz?!- zapytał sfrustrowany Ganges.
- Z ciebie.- wydusiłem turlając się po łóżku.

***

   Zdejmując ręcznik z zimną wodą z czoła, zaczął dzwonić mój budzić, przez co wprawił mnie w okropny ból głowy. Bolące stawy i gorączka nie dały mi zmrużyć oka nawet na chwilę. Jednak faszerując się tabletkami przeciwbólowymi jak kaczkę jabłkami, w końcu musiał nadjeść czas gdy to wszystko zacznie działać. I to chyba była ta chwila. Powoli usiadłam na kraju łóżka spuszczając nogi na podłogę. Wzięłam kilka wdechów i wstałam. Gdyby nie dyskomfort przy chodzeniu w kolanach, mogłabym rzec, że jestem jak nowo narodzona. Pomaszerowałam do łazienki i gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, to aż się przestraszyłam. Blada twarz z sińcami po oczami wyglądała fatalnie. Suche, przetłuszczone u nasady włosy bezwładnie opadały na ramiona. Ziewnęłam leniwie i okręciłam wodę w wannie. Dodałam jeszcze olejku lawendowego i moje ciało zostało otulone przez ciepłą wodę i przyjemnie pachnącą pianę.
   - Podwieziesz mnie?- zapytałam zbiegając po schodach w czarnej sukience delikatnie przed kolana. Zrobiłam minkę zbitego pieska i wiedziałam, że mi nie odmówi.
- A dasz radę później wrócić sama?- zadał pytanie ilustrując mnie od stóp do głów.
- Pewnie.- posłałam mu pokrzepiający uśmiech.
- To nie jest dobry pomysł, żebyś dzisiaj szła na to kolokwium...- zaczął zmartwiony, gdy szykowaliśmy się do wyjścia.- Powinnaś poleżeć jeszcze kilka dni. Wypocząć, nabrać sił...
- Dam radę.- przerwałam mu dość nerwowym tonem.
- Może jednak powinniśmy pojechać na pogotowie?- drążył temat dalej jakby zwykła gorączką była powodem śmierci o on od samego parzenia na mnie mógłby się zarazić.
Gdy mama zachorowała, ojciec stał się bardzo opiekuńczy. Czasami, aż za bardzo, jednak pozwalało to, abym czuła się bezpiecznie. Kilka razy naprawdę potrafił wyprowadzić mnie przez to z równowagi, ale w gruncie rzeczy za to go kochałam.
- Nic mi nie jest.- powiedziałam, a ojciec westchnął z rezygnacją.

Jeszcze na uczelni wiedziałam, że powrót do domu nie będzie wcale taki łatwy jak mi się pierwotnie wydawało. Stawy bolały mnie tak bardzo, że wizja odcięcia sobie nóg i wykrwawienia się na śmierć byłoby mniej bolesne. Jednak ostatnimi dniami los jest dal mnie łaskawszy niż dotychczas i na mojej drodze po raz kolejny postawił wspaniałą Norę, która widząc mnie w okropnym stanie, zapakowała mnie do samochodu i podwiozła pod same drzwi. Widząc jak bardzo krzywię się z bólu jeszcze bardziej denerwowała się na czerwone światło. Gdy byłyśmy na miejscu wyskoczyła jak poparzona by otworzyć mi drzwi samochodu.
- W lodówce na samej górze...- zaczęłam kładąc się na kanapie i zamykając oczy, by chociaż na chwilę poczuć jakąś ulgę-... leży woreczek.
Dźwięk otwieranej lodówki. Szukała. Zamknęła i po cichu przyszła do salonu. Przyniosła dla siebie  krzesło od stołu i usiadła obok mnie. Chciała coś powiedzieć, ale przerwałam jej.
- I teraz tak...- westchnęłam i zamilkłam przez kolejną falę bólu.- Pierwsza szafka do prawej stronie. Na samej górze stoi koszyczek. Wyjmij waciki, wodę utlenioną i wenflon... i opaskę uciskową.- dodałam, gdy była już w kuchni.
- Skąd ty wytrzasnęłaś morfinę w domu.- usiadła ponownie i w końcu się odezwała. Ta cisza zaczęła mi przeszkadzać. Mimo bolącej głosy wolałam słyszeć czyjś głos, szczególnie, gdy miałam zamknięte oczy.
- Nie ważne.- burknęłam.- Musisz zrobić mi wkłucie.- przemówiłam po chwili.
- Chyba żartujesz?!- podniosła głos, a ja syknęłam z bólu.- Ja jestem tylko studentką stomatologi, na dodatek na drugim roku.- mówiła już znacznie ciszej.
- Co z tego.- odparłam dość kpiąco.- Chyba uczyli was jak robić wkłucia?- zapytałam retorycznie.
- Skąd ty to wszystko w ogóle masz? Wenflony, morfiny...- ciekawiła się znowu.
- Mówiłam już. Nie pytaj.
- Prawa czy lewa?- zapytała lejąc wodę utlenioną na wacik.
- Lewa.- odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
Zacisnęła opaskę nieco powyżej łokcia. Przemyła miejsce wkłucia. Słyszałam jak otwiera opakowanie z kaniulą. Przez chwilę się wahała. Czułam to. Odniosłam wrażenie, że się bała. Bała się, że zrobi mi krzywdę. Ale... będąc na medycynie, stomatologi nie można się bać. Trzeba być pewnym swoich czynów. Nie można ubolewać nad każdym pacjentem. Ojejku to cię zabolało. Jejku jaki dramat. Wiadomo, wyczucie i empatia w tym zawodzenie to podstawa, ale bez przesady. Pacjent musi widzieć i czuć, że twoje czyny są pewne, ponieważ w taki sposób czuje się bezpieczny. Idąc do lekarza czy dentysty oczekujemy trafnej diagnozy i skutecznego leczenia. Nie ma czasu na zawahania czy strach.
- Nora... Proszę cię.- przemówiłam zasłaniając oczy ręką.
Westchnęła głośno i chwyciła moją rękę. Dłonie trzęsły się jej jak galareta. Przebiła się do żyły i sprawnie zamieniła igłę na elastyczną, plastikową rurkę.
- Nie zastanawiałaś się nigdy nad zostaniem chirurgiem?- zażartowałam.- Jeszcze podłącz kroplówkę.- zakomunikowałam, gdy ta chciała już odejść do kuchni.
- Proszę bardzo. Od razu mówię, że ja ci tego nie wyję.- umywała ręce.
- Spokojna głowa. Sama to zrobię.- odpowiedziałam z przekąsem.
- Mogę włączyć telewizor?- zapytała zważywszy na mój ból głowy.
- Jeśli będziemy oglądać te twoje brazylijskie telenowele to nie.- odpowiedziałam nadal nie otwierając oczu.
- Chciałam tylko pooglądać skoki.- powiedziała niewinnym tonem.
- Kurczaki.- ożywiłam się na tyle, na ile pozwalał mi na to mój stan zdrowia.- Obiecałam Johannowi, że będę oglądać.- podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Jaki z ciebie wierny kibic.- zaśmiała się pogodnie włączając telewizor.- A wczoraj? Oglądałaś?
- Wersja oficjalna czy nieoficjalna?
- Nieoficjalna.
- Oglądałam tylko końcówkę drugiej serii.- mruknęłam pod nosem. Nora zaczęła się śmiać, a ja musiałam się jakoś bronić.- Ale jego skok widziałam. Patrz.- powiedziałam wyjmując telefon z torebki.- Jakie zdjęcia mam.-pokazałam jej obrazek, który dostałam zaraz po zawodach. Szczęśliwy Johann z medalem i statuetką jeszcze na skoczni.
- Pacz skacze!!- krzyknęła, a ja złapałam się za głowę.- Przepraszam.- powiedziała speszona, a ja posłałam jej ciepły uśmiech.- Pierwszy.
- Ładny telemark.- pokiwałam głową na co brunetka wybuchnęła gromkim śmiechem.
- Amman i telemark. Proszę cię. Widać, że się nie znasz.- podsumowała, a ja przewróciłam oczami i westchnęłam. Podnosząc się delikatnie, aby zwiększyć prędkość kroplówki dziewczyna szturchnęła mnie za ramię. Chwila.
- Słucham.- odwróciłam się w jej kierunku.
- Twój boy skacze.- wskazała na ekran.
- To nie jest mój chłopak.- zareagowałam szybko krzyżując ręce na piersi.
- Jeszcze...- mruknęła pod nosem.

***

Bardzo przepraszam, że rozdział nie pojawił się wczoraj, ale miałam masę pracy w tym tygodniu, konkursy, wyjazdy i  tona nauki...
Mówiąc szczerze, jest to mój najgorszy rozdział jaki napisałam w ciągu roku... Na prawdę. Totalnie nie miałam na niego pomysłu i wyszło jakieś dno totalne... Bardzo przepraszam. Pozwalam na hejty w komentarzach.
Od razu chciałabym zaznaczyć, że za tydzień rozdział się nie pojawi (09.05), ponieważ mam wtedy bierzmowanie i cały ten tydzień też będę miała ciężki, chyba nawet bardziej niż ten... Za dwa tygodni wrzucę coś o wiele lepszego niż to coś wyżej. Obiecuję! Podgonię troszkę z rozdziałami i będę już na prostej :)
Pozdrawiam cieplutko :*
Wasza Paula S.
WIĘCEJ KOMENTARZY = LEPSZE ROZDZIAŁY DLA WAS!