- Tak słucham?- rzuciłam miłym głosem i wymalowanym uśmiechem na ustach.
- Nie obudziłem cię?- zapytał zaniepokojony.
- Nie, nie.- zaśmiałam się i oparłam się na łokciach.- Już nie śpię.
- Mówiłem ci już, że jestem wielka.- zachichotał.- To co zrobiłaś wczoraj z moją mamą, to ja nie miałem pojęcia, że może polubić kogoś bardziej niż mnie. A jak jej twoje jedzenie smakowało! Dziewczyno, pół dnia się zachwycała.
Uśmiech poszerzał się z każdym komplementem. Było mi bardzo miło, słuchać tylu miłych rzeczy, które padły z ust pani Annfrid, ponieważ jest ona bardzo specyficzną osobą. Wszystko co Johann, co ona, jest najlepsze, a jeśli masz inne zdanie niż ona to bój się Boga. Nie przyjmowała do swojej świadomości, gdy ktoś inaczej postrzegał świat. Mogła kłócić się godzinami i wytaczać nawet nieprawdopodobne argumenty, byle by tylko przekonać kogoś do swojej nie zawsze adekwatnej, racji. Na dodatek nie przypominam sobie, by w szkolnych latach jakoś nadto mnie lubiła, o ile w ogóle pałała do mnie jakąkolwiek sympatią.
- To nic takiego.- zawstydziłam się z lekka.- Cieszę się, że mogłam pomóc.
- Z wielką chęcią zabrałbym cię dzisiaj do kina, ale rodzice wylatują dopiero jutro rano...- posmutniał wyraźnie. Mimo iż nie widziałam jego twarzy, wiedziałam, że uśmiech zniknął z jego roześmianej
i promiennej, jeszcze przed chwilą, twarzy.
- Twoi rodzice nie widzieli cię taki kawał czasu, że nie dziwię się, że chcą się tobą nacieszyć jak najdłużej.- odpowiedziałam na pocieszenie, choć nie za bardzo mi to poszło.
- Ale jak już wyjadą, to obiecuję, że to nadrobimy.
- Trzymam cię za słowo.- zaśmiałam się pogodnie.
- Johann nie ma świeżego pieczywa! Idź do sklepu!- usłyszałam wołanie pani Annfrid i wiedziałam, że to już koniec naszej rozmowy.
- Sama słyszałaś.- skwitował niezadowolony skoczek. Rzucił jeszcze kilka czułych słówek, przez co na moim policzkach pojawiły się ogromne rumieńce, po czym się rozłączył.
Przytuliłam poduszkę to twarzy, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Odłożyłam telefon na półkę. Bezwładnie zachichotałam i dokładnie przykryłam się kołdrą, przy okazji niezdarnie poprawiając poduszkę. Moje oczy zamykały się same. Nawet tego nie kontrolowałam. Po chwili jednak usłyszałam dobijanie się do drzwi frontowych. Początkowo postanowiłam nie reagować. Nie ma mnie w domu - pomyślałam i przekręciłam się na drugi bok. Jednak ktoś był na tyle natarczywy, że po pięciu minutach sterczeniach pod drzwiami nadal nie rezygnował z molestowania dzwonka. Niechętnie wyszłam z łóżka. Zgarnęłam żółto-granatowe oprawki z szafki i nałożyłam na nos. Zarzuciłam różowy szlafrok z ogromnymi kieszeniami, z czego prawa była rozerwana i nie mogłam w niej nosić telefonu mimo iż było to dla mnie bardzo komfortowe, na ramiona. W drodze na korytarz szukałam jeszcze moich kapci i dość ślamazarnymi i powolnymi krokami udałam się na korytarz. Schodząc po schodach mało nie spadłam z ostatniego schodka, jednak ostatecznie uratowała mnie barierka. W jeszcze dość dużym amoku podeszłam do drzwi i przekręciłam w nich kluczyk. Przerażenie wymalowane na jej twarzy okropnie mnie zaniepokoiło. Próbowała mi coś wytłumaczyć, lecz mówiła tak szybko i nieskładnie, że ciężko było ją zrozumieć. Czerwone plamy malujące się na jej szyi oznaczały, że stało się coś złego. Często dostawała ich w szkole, gdy nauczyciel zadał jej pytanie, na które nie znała odpowiedzi. Lecz teraz było bardziej wyraziste, już nie krwisto czerwone, ale prawie fioletowe. Spierzchnięte wargi wypowiadały pare słów po polsku, pare po norwesku, przez co panował jeszcze większy chaos. Gestykulowała, chociaż zazwyczaj tego unikała i przy każdej możliwej okazji karciła mnie za zbyt wyolbrzymione jej zdaniem ruchy. I ten fakt zaniepokoił mnie najbardziej.
- Powoli, spokojnie.- złapałam ją za ramie, wpatrywałam się w jej oczy.- Co się stało?- zapytałam z wyczuwalnym niepokojem i przerażeniem.
- Babcia... Chyba coś z ciśnieniem.- nadal bełkotała dość niewyraźnie.- Niedowład lewej strony!- krzyknęła w końcu prosto w twarz i ze łzami w oczach wpatrywała się we mnie jak w zbawienie.- Ida pomóż jej!- krzyczała już przez łzy spływające po policzkach.
Chwilę analizowałam o co tak właściwie chodzi, lecz gdy wszystko ułożyło się w logiczną całość chwyciłam ją za nadgarstek i spoglądając na nią przemówiłam spokojnym głosem:
- Musisz teraz do niej iść.- mówiłam łagodnie i najprościej jak tylko potrafiłam.- Dzwoń po karetkę, a potem jeszcze raz zmierz jej ciśnienie.- dawałam kolejne polecenia, a ona tylko potrząsała twierdząco głową.- I pod żadnym pozorem nie zostawiaj babci samej. A teraz biegnij do niej. Za minutę jestem.- klepnęłam ją w ramie. Odrzuciła ciche Ok. Chwilę myślałam co ma robić. Jeszcze raz rzuciła na mnie spojrzenie i po paru sekundach trzasnęła furką, biegnąć ile sił w nogach kilka domów dalej.
Nora zmarszczyła czoło i spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. Wyglądała koszmarnie. Poplątane kosmyki blond włosów układały się we wszystkie strony. Powyciągane, na dodatek za duże dresy zsuwały się z jej bioder z czego kilka razy już chichotałam, dokładając jej dodatkowej złości, ujrzawszy różowe majtki w czerwone serduszka z napisem LOVE. Trzymała w dłoni kubek z trzecią już kawą, a siedzimy tutaj dopiero godzinę. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco, chcąc choć odrobinę dodać jej otuchy.
- Babci muszą zrobić wszelkie potrzebne badania.- wyjaśniłam.
- Zabierają ją z sali już czwarty raz!- piekliła się.- I to ma być leczenie?!- oburzyła się opierając plecy o oparcie niebieskiego, dość wygodnego jak na szpitalne warunki, krzesła.
- Najpierw muszą wiedzieć na co ją leczyć. Chcąc sprawdzić czy zawał nie spowodował większych zmian w organizmie.- tłumaczyłam, by ją uspokoić.
Wypuściła powietrze z płuc i schowała twarz w dłoniach. Zastygła w takiej pozycji i gdyby nie kichnięcie po dziesięciu minutach to pomyślałabym, że coś jej się stało. Kilka łez spłynęło po jej policzkach. Podciągnęła kolana pod brodę i znów zastygła w takiej pozycji.
- Jadłaś coś?- zapytałam, gdy brzuch blondynki zaczął dawać o sobie znać.
- Nie.- rzuciła obojętnie, jakby była to najmniej istotna rzecz w tej chwili.
- Posłuchaj.- odwróciłam się w jej stronę.- Do domu mamy blisko. Pojadę i zrobię nam coś do jedzenia.- wysiliłam się na blady uśmiech.
- Jak chcesz.- westchnęła i wciąż tępo wpatrywała się w ścianę.
- Za 15 minut jestem z powrotem.- rzuciłam wstając z miejsca.
Całkowicie bez energii przemierzałam strasznie długi korytarz, który z każdym krokiem wydawał się nie mieć końca. Mijałam kolejnych pacjentów i pielęgniarki. Wzdrygnęłam się, na samą myśl jakie skutki może mieć ten cholerny pisk aparatury. I deja vu. Pędzący personel do sali numer dwadzieścia trzy. Przypadek? Ruszyłam dalej. Mijałam kolejne sale. Gdy w końcu ujrzałam schodach, zaczęłam biec. Chciałam jak najprędzej wyjść z tego koszmarnego miejsca, które na każdym kroku przypominało mi o stracie mamy. Dwie klatki w dół i pojawiłam się w holu, w którym wcześniej nie byłam. Cholera, zgubiłam się? Zatrzymałam się. Starałam się dokładnie przeanalizować drogę, którą pokonywałyśmy za lekarzami. Najpierw piętro w górę, później niebieski korytarz... Właśnie niebieski korytarz.- oświeciło mnie i znów musiałam się wracać. Znów przyśpieszyłam kroku. Piętro w górę i znów piekielnie długi korytarz do przemierzenia. Na szczęście praktycznie pusty, bo to ortopedia. I nagle ni z tond, ni zowąd przede mną pojawił się wysoki blondyn. Na moje nieszczęście niósł trzy kubki kawy, które po kilku sekundach wylądowały na mojej bluzce i spodniach. Zaskoczenie i chyba lekka złość malowały się na mojej twarzy.
- Strasznie cię przepraszam...- zaczął blondyn, a ja wiedziałam, że nieszczęścia zawsze chodzą parami.- Ja ci zaraz pomogę.- zaczął szukać chusteczek po kieszeniach, podczas gdy ja stałam jak słup soli, a gorąca ciecz spływała po moim ciele. Nie czekając na moją reakcje, zaczął wycierać moje czarne spodnie, lecz dość niezdarnie mu to szło.
- No gdzie on jest z tą kawą!- usłyszałam znajomy głos z salo naprzeciw. Po chwili chłopak pojawił się obok blondyna.- Ida?- zdziwił się.- A co ty tutaj robisz?
- Aktualnie wycieram się z kawy.- powiedziałam chyba zbyt żartobliwym tonem.
- Bardzo przepraszam.- bronił się ten wysoki, gdy Johann zgromił go wzrokiem.
- Pajac.- szepnął zdenerwowany w stronę chłopaka.- Odwiozę cię do domu.- oznajmił łapiąc delikatnie, jakby się czegoś obawiał moją dłoń. Ciarki przeszły po moich plecach.
- Nie.- zaprotestowałam szybko, biorąc z dłoni blondyna chusteczki bym mogła się dokładnie powycierać z tej przebrzydle śmierdzącej kawy. Och, jak ja nienawidzę kawy!
- A czym wrócisz do domu?- zapytał zatroskany. Zatrzymałam się w bezruchu. Zapomniałam zamówić taksówki. Cholera.
- No chyba jestem skazana na ciebie.- posłałam mu ciepły uśmiech i sama skarciłam siebie w myślach za takie nieodpowiedzialne, a za razem błahe przewinienie. Podniosłam wzrok i niepewnie spojrzałam w jego oczy. Uśmiechnął się i delikatnie pociągną mnie w swoją stronę i po chwili kierowaliśmy się do wyjścia z tego nieszczęsnego miejsca przyprawiającego mnie o mdłości.
Johann zaparkował najdalej jak tylko się dało. Powtarzał, że ruch to zdrowie. Jednak wiejący wiatr przeszywał mnie na wylot, powodując ogromny chłód przez mokre ubrania. Wyszliśmy z terenu szpitala, a samochodu ani widać. Miałam pretensje do siebie, bo chyba czekanie
na taksówkę wyszłoby mi korzystniej. Jednak gdy zobaczyłam białe BMW miałam ochotę skakać ze szczęścia, że nie muszę już dłużej stać na tym zimnie. Jak na gentelmena przystało, Forfang otworzył mi drzwi.
- Zabrudzę ci samochód.- zauważył iż w środku aż lśni czystością.
- Przecież jesteś prawie sucha.- powiedział dotykając mojej bluzki.
Przewróciłam tylko oczami rzucając lekceważące Jak chcesz i wsiadłam do środka. Na początku skoczek nawijał jakiego pecha ma Kenneth, ponieważ już trzeci raz zerwał więzadła w kolanie, ale on nigdy się nie poddaje. Zawsze walczy do upadłego i ma nadzieję, że w tym przypadku będzie tak samo. Jednak szybko zdał sobie sprawę, że nie kwapię się do rozmowy na ten temat i dając sobie spokój zamilkł. Jechaliśmy w skąpanym w deszczu Oslo, które wydawało się dzisiejszego dnia praktycznie opustoszałe. Tylko kilka osób na przystankach autobusowych. Kilka idących chodnikiem, którzy ewidentnie gdzieś się spieszyli.
- Pozdrów go ode mnie.- wypaliłam nagłe. Johann spojrzał na mnie z wyraźnym rozbawieniem. Przez chwilę śmiał się ze mnie, co bardzo mnie drażniło. Chyba nie mam dzisiaj humoru... Od samego rana, gdy byłyśmy w drodze do szpitala praktycznie każdy szczegół działał mi na nerwy i bardzo mnie irytował.
- A ciebie co sprowadza do szpitala?- zapytał, chcąc skłonić mnie do rozmowy.
- Babcia Nory, znaczy mojej przyjaciółki...- poprawiłam się zdając sobie sprawę, że niekoniecznie może pamiętać kim jest Nora.-...miała zawał.
- Poważna sprawa...- ściszył głos.
- Szybko zareagowałyśmy.- napomknęłam.- A tak na marginesie, pamiętasz Norę?
- Tą co zawsze jadła kanapki z dżemem truskawkowym?- zapytał rezolutnie i zaśmiał się, gdy twierdząco pokiwałam głową.- Dzięki niej miałem piątkę z przyrody, bo podpowiadała mi na sprawdzianie.- z wielkim uśmiechał wspominał dawne czasy podstawówki.- Jesteś sama?- zapytał spoglądając na mnie, gdy zatrzymaliśmy się pod moim domem.
- Tak?- odpowiedziałam z nutą zdziwienia z głosie.
- To pozwolisz, że się wproszę.- wyszczerzył się w moją stronę.
- Ależ oczywiście.- odpowiedziałam wysiadając.
W każdym domu panuje taki specyficzny zapach od samego momentu wprowadzenia, aż do ostatnich dni pobyty w nim. Zazwyczaj nie da się go wybrać. Pojawia się jakoś sam i tak już zostaje. W moim domu był taki lekko lawendowy, który wziął się jeszcze z tego, że mama często paliła świeczki o tym zapachu. Mimo iż było to kilkanaście lat temu zapach pozostał.
Do mieszkania wpadłam jak burza. Rzuciłam torebkę na sofę i od razu popędziłam by się przebrać z mokrych i śmierdzących kawą ubrań. Wtargnęłam do garderoby i zgarnęłam pierwsze lepsze ciuchy i miałam już wychodzić, gdy w drzwiach zderzyłam się chodzącym za mną krok w krok Johannem, który posłała mi czarujący uśmiech.
- Jak łazisz!- krzyknęłam z wyraźnym śmiechem i iskierkami w oczach.
- Nie tak prędko.- oplótł swoje dłonie wokół moich bioder.- Dlaczego nie masz pomarańczy?- szepnął subtelnie na ucho. A ja wybuchnęłam gromkim śmiechem. No tak. Uzależnienie jeszcze z czasów dzieciństwa - pomarańcze. Potrafił zjeść nawet dziesięć pomarańczowych owoców i nadal chciał jeszcze. W okresie świąt bożonarodzeniowych jedyne o czy marzył, to aby dostać pomarańcze pod choinkę! A jeśli ktoś kupował mu prezent na mikołajki, to obowiązkowo musiały znaleźć się tam również i pomarańcze.
- Spokojnie i tak musimy jechać do sklepu.- uśmiechnęłam się promiennie.
- A no chyba, że tak.- rozpogodził się.
***
Bardzo przepraszam za tą przerwę, ale masa obowiązków! Wakacje się zaczęły, więc będę miała duużo czasu na pisanie.
Pozdrawiam :*
Wasza Paula. S
WIĘCEJ KOMENTARZY = LEPSZE ROZDZIAŁY DLA WAS
Przestraszyłam się z tą sytuacją z babcią Nory, naprawdę!
OdpowiedzUsuńA sytuacja z kawą, niby taka dość oklepana, a jednak było coś w niej fajnego. I te pomarańcze... aż poczułam ich zapach i smak, choć dawno nie jadłam żadnego. :P
Hej!
OdpowiedzUsuńJestem i rozdział przeczytałam, lecz tym razem zostawiam go bez komentarza.
Przepraszam :-(
Następnym razem spróbuję się bardziej postarać.
Pozdrawiam!
Jestem!
OdpowiedzUsuńWedług mnie rozdział jest naprawdę sympatyczny.
Wszystko dobrze się czytało, zresztą, każdy poprzedni rozdział był równie fajny :) Kurczę, aż mi narobiłaś ochoty na pomarańcze :D
Przepraszam, że słaby komentarz, ale mam spore zaległości, a niedługo zbieram się do pracy... nie gniewasz się, co? :)
Weny!
Buziaki :**
A może tak zmienić troche tekst...
OdpowiedzUsuńOn lubi pomarańcze ło o o lubi kiedy nago tańczę jejeje XDDDDDD
Ahaha XD
Cudo <33
Czekam na kolejny ❤
Buziaki :**
Cześć :D
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za brak komentarzy pod poprzednimi rozdziałami. Dopiero teraz nadrabiam wszystkie zaległości.
Powiem szczerze, że cieszę się, że miedzy tą dwójką dzieje się coraz więcej :D Pasują do siebie jak mało kto :D A mamusia to dała popalić :P Celinka i Celinka... *ziewa*
Forfang i jego pomarańcze xD Ach, zaczynam tęsknić za skokami :P
Czekam niecierpliwie na kolejny ;D
Pozdrawiam :*
ale z babcią Nory będzie dobrze, co nie? no i co w tym szpitalu robił Johann i -zapewne- Daniel?
OdpowiedzUsuńej no, Forfi, ale z Ciebie się pewniak robi, haha XD
czekam na kolejny, buziaki!!
wybacz moje opóźnienie, ale niestety dopiero wczoraj w nocy wróciłam z wakacji a hotelowy internet starczał tylko na messengera i whatsappa... -.-
OdpowiedzUsuńbiedna babcia Nory. dobrze, że obydwie tak szybko zareagowały. mam nadzieję, że z kobietą będzie wszystko w porządku.
Forfang sobie pozwala na coraz więcej, huh?
czekam na następny! :*
i przepraszam za beznadziejny komentarz ;(
Hej:) Nadrabiam zalegości:)
OdpowiedzUsuńUuu Forfang się rozkręca! Hahahah rozbawiła mnie ta scena z pomarańczami, choć musze przyznać, że za nimi nie przepadam :(
Mam nadzieję, że z babcią Nory bd wszystko w porządku:)
Czekam na kolejny!
Buźka:*
Hej!
OdpowiedzUsuńRozdział genialny, tak samo jak poprzedni
Z niecierpliwością czekam na kolejne i weny życzę. Przepraszam za krótki komentarz, ale mam mnóstwo zaległości, które chciałabym jak najszybciej nadrobić.
Ściskam. ;*