poniedziałek, 6 czerwca 2016

8. Jak możesz nie wiedzieć!?


          Krzątając się po mieszkaniu i co chwilę, a to coś przestawiając, poprawiając, czyszcząc, pomagałam Johannowi przygotować się na wizytę rodziców. Stukot moich szpilek rozchodził się po całym mieszkaniu, podczas, gdy skoczek uciął sobie drzemkę na kanapie. Jeszcze trochę i chłopaczyna prześpi całe swoje życie! Wczoraj, gdy odwoził mnie do domu około dwudziestej pierwszej, zaproponowałam jeszcze oglądanie filmu, na którym oczywiście też usnął!
I chyba z dwadzieścia minut zajęło mi dobudzenie go, plus jakieś pół godziny zanim wypchnęłam go za drzwi z wymówką, że musi jutro rano jechać po rodziców na lotnisko.
- Która godzina?- zapytał przeciągając się niczym leniwa kotka zaraz po przebudzeniu
 i przecierając oczy ze zmęczenie. Moim zdaniem, gdyby nie moja obecność przespałby i całe przedpołudnie, a rodzice musieliby fatygować się sami, taksówką.
- Dziesiąta piętnaście.- odpowiedziałam spoglądając na wyświetlacz mojego telefonu. Obserwowałam jak jego ciało podnosi się z miejsca. Powolnymi krokami zbliżał się do mnie. Dostrzegałam radość w jego oczach. Radość... lecz, taką inną. To nie było to szczęście, które towarzyszyło mu przy wszystkich wygranych. Te iskierki w oczach, to radość z obecności. Mojej obecności. Czy to możliwe? Czy to realne? Ale...
          Uśmiech wkradł się na jego twarz. Taki całkiem spontaniczny. Nie panował nad tym. Kąciki ust podnosiły się same. To był uśmiech z obecności. Mojej obecności.
          Poczułam ja ciepłe dłonie łapią mnie w tali i przyciągają do siebie. Ciepły oddech otulił mój kark. Czułe słówka szeptane do ucha sprawiały, że uśmiech na ustatch rósł mimowolnie. Wplotłam moje palce w jego dłoń. Staliśmy w takiej pozycji i zapomnieliśmy o bożym świecie ciesząc się jedynie swoją obecnością. Nikt nam nie przeszkadzał. Liczyliśmy się tylko. Szum samochodów dobiegający zza okna ucichł momentalnie, tykanie zegara przestało być istotne. Po jedenastu latach rozłąki w końcu mogliśmy nacieszyć się swoją obecnością i nadrobić stracony czas. Być w jego ramionach - tyle potrzebne mi było do pełni szczęścia. Ostatnio sama jego obecność sprawiała mi ogromną radość. Często przyłapuję się na tym, że o nim myślę. Coraz częściej jest moją pierwszą myślą zaraz po przebudzeniu i ostatnią przed położeniem się spać.
          Oparłam głowę o jego ramię i spojrzałam na jego twarz. Jednak już po chwili poczułm jego usta na moim czole. Znów uśmiech na mojej twarzy. Jeździł dłońmi po moich zimych przedramionach. W końcu obrócił mnie twarzą do siebie. Dzięki moim szpilką nie było już takiej różnicy między nami. Popatrzyłam w jego roześmiane oczy. Myślę, że gdyby nie choroba mamy i przymusowy wyjazd, byłabym kimś innym. Nie byłabym tak bardzo nieśmiała, zalękniona i niepewna siebie. Nie miałabym problemów z samoagresją, stanów lękowych.
          Po prostu byłabym inną Idą.
          Dzwonek mojego telefonu rozbrzmiał po całym mieszkaniu, przeszkadzając nam w pięknej chwili. W tamtym momencie miałam ochotę zamordować osobę, która śmiała zakłócić mój spokój, bez względu na to kim ona była. Jednak widząc na wyświetlaczu napis TATA, czym prędzej odebrałam i zapewniłam, że będę za piętnaście minut.
- Muszę już uciekać.- oznajmiła spoglądając na niego z bladym uśmiechem.- Zapiekankę masz prawie gotową. Musisz poddusić tylko i usmażyć jajko.- dawałam mu jasną instrukcję czynności, które ma wykonać przed przyjazdem rodziców.- Ciasto jest w czerwonym pojemniku na najwyższej półce w lodówce. Masz już pokrojone.- dopowiedziałam szybko, gdy chciał mi przerwać.- Poradzisz sobie?- zapytałam z lekką obawą w głowie.
- Jakoś muszę.- zaśmiał się pogodnie.- Nie martw się.
- Jakby coś, to dzwoń. Przyjadę w każdej chwili.- zaznaczyłam.
- Niczym się nie martw.- zapewnił.- Baw się dobrze i złóż Christianowi życzenia ode mnie.
- Przekażę.- uśmiechnęłam się, po czym musnął moje czoło i już mnie nie było...

                Mama od razu rzuciła się w moje ramiona. Chociaż nie widziała mnie dwa miesiące,
co wcale nie wydaję się długo, ale dla niej to wieczność... Muszę dzwonić codziennie. Jesteśmy umówieni na dwudziestą. Jeśli nie zadzwonię, następnego dnia z samego rana wydzwania do mnie
i narzeka, jakim to ja jestem wyrodnym synem i jak  śmiem narażać swoją matkę na niepotrzebny stres. Że Daniel nigdy tak nie postępuje, on trzyma się ustalonych zasad. I mimo, iż ma już trzydzieści siedem lat, to nadal regularnie do niej dzwoni!
- Jak ty masz tutaj czysto!- zachwycała się, przechadzając po mieszkaniu.- A jakie zapachy!- złożyła ręce niczym do modlitwy.- Widać, że dobrze cię wychowałam!
- Witaj synu.- rzucił w końcu tata, gdy mama udała się na kontrole do mojej sypialni.
- Cześć tato.- uśmiechnąłem się.- Źle zniosła podróż?- zapytałem widząc biegającą po całym mieszkaniu matkę w poszukiwaniu ścierki, gdyż na oknie jest jakaś czarna kropka.
- Lepiej nie pytaj...- westchnął i przejechał ręką po twarzy.- Lot opóźnił się prawie o godzinę, a ja myślałem, że twoja matka zaraz lotnisko rozniesie...
Już wyobrażałem ją sobie jak lata po całym lotnisku i ze zdenerwowaniem zaczepia wszystkich i wypytuje, kiedy będzie mogła lecieć do syna...
- Johann, gdzie masz płyn do okien?!- krzyknęła.
- Annfrid! Siadamy już do stołu.- powiedział tata, ale mamie zajęło jeszcze chwilę zanim do nas dołączyła. Pewnie zrobiła jeszcze kontrolę świeżości pościeli i sprawdziła stan czystości ubrań w mojej szafie oraz ich ułożenie, a także przez przypadek zajrzała pod łóżko. Może to i rzeczywiście lepiej jej zrobiło, gdyż wróciła do nas z jeszcze większym uśmiechem. Zasiedliśmy razem do stołu. Mama obejrzała danie z każdej strony i serdecznie się do mnie uśmiechnęła. Och... Czy ona naprawdę sądzi, że ja sam to przygotowałem?! Chyba lekko przecenia mój talent kulinarny, a raczej jego zdecydowany brak. Gdyby przyszło mi od podstaw przygotować dzisiejszy obiad, to zapewne siedzielibyśmy przy kanapkach z kanapkami z czerstwego chleba i masłem.
- Johann, jakie to wyborne!- zachwycała się, jednak po jej wypowiedzi nastała niezręczna cisza. Tata chrząknął kilka razy, jakby dawał mamie jakiś tajny znak, o którym tylko oni wiedzieli.
- Wiesz syneczku, że ostatnio widziałam się z mamą Celiny?- zaczęła jakże drażliwy dla mnie temat, o którym nie chciałbym już więcej rozmawiać.- Mówiła, że nadal jest sama. Chyba jeszcze nie do końca pozbierała się po waszym rozstaniu...- zamilkła na chwilę, a ja wziąłem głęboki oddech, bo wiedziałem, że to dopiero początek kazania i, że łatwo wcale nie będzie.- Nawet nie masz pojęcia,  jak bardzo było mi wstyd za ciebie, gdy z nią rozmawiałam!- wyrzucała swoje żale.
- Mamo, oboje podjęliśmy decyzję o rozstaniu...- próbowałem się bronić. Bezskutecznie.
- Przecież ona była wręcz stworzona dla ciebie.- upierała się przy swoim. To było takie typowe dla niej. Nikt nie miał racji, tylko ona. I nawet, gdybym kłócił się z nią milion lat i przygotował tysiące argumentów i tak nigdy nie wygram.- Sama widzę, jak marniejesz po tym rozstaniu. Powinniście do siebie wrócić.- powiedziała, a wręcz nakazała (!) po chwili.
-  Że niby ja marnieje?!- uniosłem się.- Mamo zdecydowanie przesadzasz.
- Przecież ty sobie żadnej dziewczyny w życiu nie znajdzie!- pouczała mnie.- Powinieneś wracać do Celiny, póki jeszcze sobie nikogo nie znalazła!
-Kochanie, ale nie rób z niego takiego nieudacznika...- tata chciał wtrącić swoje zdanie, jednak szybko został skarcony wzrokiem przez mamę i powrócił do delektowania się obiadem, który najwyraźniej bardzo mu smakował, bo zajadał, aż mu się uszy trzęsły.
- Akurat dla twojej wiadomości, mam nową dziewczynę.- wypaliłem nagle ni z gruszki, ni z pietruszki. I to był chyba największy błąd dzisiejszego dnia. Mama zastygła w bezruchu, ze sztućcami w dłoniach, na wysokości klatki piersiowej. Patrzyła w swój talerz i jeszcze raz analizowała słowa, padające przed chwilą z moich ust. Gdy już dotarło do niej, co przed powiedziałem nóż i widelec wypadły jej z dłoni z hukiem odbijając się od talerza. Podniosła wzrok na mnie. Chłodne spojrzenie ilustrowało moją twarz i czekało na kolejny ruch. Tata zrobił się czerwony niczym burak, począł jeść szybciej i ani myślał wtrącić się w tym momencie do rozmowy.
- Czyli stąd ten porządek, pyszny obiadek, wyprasowane ubrania...- zaśmiała się pogardliwie.- Ta lafirynda ci pomagała!!?- wrzasnęła, chyba na całe osiedle.
- Nie mów tak na niej!- podniosłem głos, przez co tata wychylił nos zza talerza.
- Twoje miejsce jest u boku Celiny, a nie u jakiejś puszczalskiej panny!!- podniosła się z miejsca i łamliwym głosem dodała.- Gdzie ja popełniłam błąd?!
- Kochanie, ale nie widzisz, że on jest szczęśliwy na swój sposób?- tata zaczął delikatnie, jednak nie przyniosło to zamierzonego efektu. Mama wyglądała na jeszcze bardziej poirytowaną.
- I nawet ty, Hugo przeciwko mnie?!- odwróciła się do nas ze zdziwieniem malującym się na twarzy.- To ja się tak staram, by nasz syn miał porządną żonę, ale widzę, że tutaj mnie nikt nie docenia!- fuknęła maszerując przez całe mieszkanie. Zagarnęła płaszcz z wieszaka.- Muszę ochłonąć.- powiedziała i trzasnęła za sobą drzwiami. Popatrzyliśmy na siebie i oboje wzruszyliśmy ramionami ze zdziwienia.

- Jak tam z Johannkiem?- Nora delikatnie szturchnęła mnie łokciem, zaraz po tym jak tata skończył swoje podziękowania za pamięć i przybycie, a wszyscy zabrali się za obiad.
- A co ma być?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Nie za bardzo wiedziałam o co pyta, dlatego wolałam udawać przysłowiowego głupa, niż powiedzieć za dużo. Nora spojrzała na mnie spode łba. Rozmowa jeszcze dobrze się nie zaczęła, a ja już wiedziałam, że łatwo nie będzie. Ingles znała mnie za dobrze, by nie dostrzec, że coś jest na rzeczy.
- Chodzicie razem do kina, odwozi cię do domu...- ciągnęła, a ja rzuciłam jej zdziwione spojrzenie, bo niby skąd mogła wiedzieć, że wczoraj mieliśmy iść do kina?!- Twój tata się wygadał. Miałam zamiar zrobić ci nalot na chatę, ale nie wyszło.- zaśmiała się jakby czytała mi w myślach. Jej spojrzenie przeszywało mnie na wylot. Czułam się bardzo niezręcznie. Nie umiałabym jej okłamać, bo jest najbliższą mi osobą, ale prawdy nie mogę jej powiedzieć. Bo tak właściwie, to sama jej nie znam. Nie umiem powiedzieć, co tak naprawdę jest między nami.
- Tylko się przyjaźnimy.- odpowiedziałam po chwili głębszego zastanowienia.
- Ale... oni ci się podoba?- zapytała po chwili nieśmiało, tak nie w stylu Nory Ingles.
Wzruszyłam obojętnie ramiona. Żeby on był mi tak obojętny! Coraz częściej o nim myślę. Zastanawiam się, co robi, czy dzisiaj wyjdziemy gdzieś razem? Nie mam pojęcia czy tak wygląda miłość, bo jeszcze nigdy jej nie doznałam. Przyjaciółką wlepiłam swój wzrok we mnie i czekała na jakąkolwiek odpowiedź, bo chyba zwykły gest jej nie wystarczył.
- Nie wiem...- mruknęłam niemrawo i patrzyłam na moje beżowe szpilki.
- Jak możesz nie wiedzieć!?- krzyknęłam chyba zbyt ostro, skupiając na nas wzrok zgromadzonych gości.- Ale coś do niego czujesz, albo nie.- ściszyła głos.- Krótka piłka.
- No własnie w tym problem...- westchnęłam zrezygnowana.- Ja nie wiem co czuję.
Nora otwierała już usta, aby dać mi porządną reprymendę, abym w końcu pozbierała się w tym moim życiu i zaczęła żyć jego pełnią, bo młoda jestem tylko raz. Nawet nie musiała wypowiadać słowa, bym wiedziała co chce mi powiedzieć. Znając ją zaraz ściągnęłaby tutaj Forfanga i kazała wyznawać sobie miłość lub przyjaźń. Cała Ingles... Porywcza i stanowcza, lubiąca dobrą zabawę, ale ceniąca szczerość i lojalność. Ona, podobnie jak i ja nie byłyśmy dobre z matematyki, a jedyne co udało nam się zapamiętać z lekcji to słowa naszej nauczycielki, gdy wydało się, że uczeń okłamał ją w sprawie pracy domowej: W życiu trzeba chodzić prostą drogą, nawet, żeby nie wiem jak bolało, trzeba iść prosto. Nora bardzo wzięła sobie to do serca i od tamtej pory jest wielką przeciwniczką kłamstwa.
Jednak nie zdążyła wypowiedzieć słowa, gdyż przerwał jej mój dzwoniący telefon.
- Ida? Możesz przyjechać?- wyczułam w jego głosie wyraźne zaniepokojenie i już wiedziałam, że nic dobrego to nie wróż.- Mamy problem...

***
Witam!
Czy tylko mi ten koniec roku i poprawienie ocen na ostatnią chwilę daje nieźle w kość?Czy tylko ja uważam, że doba powinna mieć 30 godzin? ;(  Jakaś makabra. Codziennie mam po 3-4 sprawdziany i już nie mam na nic siły... :(  Jednak dzisiaj meczyk, więc choć trochę się zrelaksuje :) A teraz uciekam, bo wzywa matma, historia, angielski i polski. Trzymajcie kciuki bym do rana się wyrobiła...
Pozdrawiam i ściskam mocno

Wasza Paula S.

WIĘCEJ  KOMENTARZY = LEPSZE ROZDZIAŁY DLA WAS!


5 komentarzy:

  1. Mama Johiego naprawdę przesadza... Jak można mówić tak o kimś, nawet nie wiedząc kim ta osoba jest...
    Ehh...
    Cudowny ❤❤
    Czekam na kolejny <3
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  2. jezu, gdybym miałą tylko mamę Johanna w pobliżu... jak tak może mówić???
    to się Forfi wpakował, haha XD teraz.. w sumie to ułatwi im sytuację, w końcu oboję coś ten tego do sibeie...:D
    czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem!
    Rozdział świetny, jak każdy poprzedni ^^
    Hmm... nie rozumiem w ogóle matki Johanna. Jak można tak mówić? Ludzie, są przecież jakieś granice... Jak dla mnie totalne nieporozumienie.
    Jestem niesamowicie ciekawa, co przygotujesz dla nas dalej, bo robi się coraz bardziej intrygująco. I tak samo jestem pewna, że ze wszystkim sobie poradzisz. Znam ten ból, kiedy codziennie jest istny sprawdzianowy maraton. Ale wiesz co? Chodząc teraz do pracy, co prawda dorywczo... to jednak wolałabym ten czas spędzić w szkole :)
    Weny!
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  4. Każdy rozdział w Twoim wykonaniu mi się podoba, więc i z tym jest podobnie :-)
    Ciesze się bardzo, że Idzie i Johannowi tak się układa i chyba zaczynają świata poza sobą nie widzieć. Tylko ten przyjazd rodziców. Wszystko byłoby ok, nawet to sprawdzanie porządku przez matkę, ale jej słowa na wieść otym, że syn ma nową dziewczynę. To niedo przyjęcia.Jak można wyrażać się o kimś w ten sposób, gdy nawet się tej osoby nie zna? Okropne! To tak, jakby w ogóle na świecie istniała tylko jedna Celina, która może byćwarta Johanna.
    Czekam na koleny, ale aż się boję, co nam zaprezentujesz.
    Jeśli chodzi o brak czasu.... Poprawianie ocen i szkoła już mnie nie dotyczą, wpisiki do indeksu zebrane, ale zbliżająca się obrona napawa mnie przerażeniem, a nawet nie wiem czego się uczyć....
    Życzę Ci uporania się z wszystkim i jak najlepszego świadectwa.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Co za mamuśka! No, ni cholery, bym takiej nie zniosła. Ba, nie ma opcji. Ale ładnie ją załatwił z tym, że ma już dziewczynę tylko, że musi to teraz jakiś rozwiązać... Bo przecież Ida chyba nie całkiem jeszcze jest tego pewna...

    OdpowiedzUsuń