poniedziałek, 4 kwietnia 2016

1.Temu drugiemu to jak?

         Wnosząc kartony do mieszkania nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Nasze zmęczone twarze nie ukazywały emocji. Ciszy panującej pomiędzy nami nie przerywał śpiew ptaków, ani przejeżdżający samochód. Tylko szum
spadającego deszczu. Od czasu do czasu, któreś z naspociągało nosem. Tego dnia woda lała się z nieba strumieniami. Gdy tylko wsiadaliśmy do samolotu nic nie wskazywało na udaną pogodę. Krople deszcze spływały po moim kapturze i irytująco kapały na czubek nosa. Ubrana w różową kurtkę z Adidasa, szczelnie owinięta kobaltowym szalikiem wokół szyi, wnosiłam pudła do drewnianego domu. Co raz, ocierałam twarz z zimnych kropel. Zaciskałam zęby, aby nie uronić łez. Mając już dość wilgotną twarz nie chciałam bardziej rozmazywać makijaż, który zrobiłam sobie pierwszy raz, od niepamiętnych, chyba gimnazjalnych czasów. Mijając się w drzwiach z ojcem, posyłaliśmy sobie pokrzepiające uśmiechy. Oboje graliśmy. Wysilaliśmy się na drobne gesty pocieszenia, a w środku co raz rozpadaliśmy się od nowa. Tak ciągle. Od 3 tygodni. I nic nie wskazywało na to, by coś miało się zmienić. 
         Odstawiając ostatnie pudło nieopodal schodów, wyprostowałam plecy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Warstwa kurzu pokrywała wszystkie przedmioty znajdujące się w salonie. Tapeta w biało - niebieskie paski przyszarzała znacznie. Jasny stół na środku pokoju wydawał się jeszcze starszy, niż był w rzeczywistości. Na parapetach zeschnięte płatki kwiatów pokryte pajęczyną, a uschnięte gałązki nie prezentowały się okazale. Ja i mama kochałyśmy kwiaty. Często kupowała nowe, przez co w domu było ich mnóstwo. Nie tylko doniczkowych, tata z byle okazji obdarowywał nas przepięknymi bukietami z białych róż, które stały się znakiem rozpoznawczym naszego domu. Mała kuchnia z mahoniowymi meblami straciła swoje dawne ciepło, którym niegdyś emanowała. Szafirowa kanapa sprawiała wrażenie brudne i zniechęcała do siedzenia na niej. Prócz licznego prochu zalegającego w każdym koncie, nie zmieniło się praktycznie nic. Opuszczaliśmy ten dom w ogromnym pośpiechu i rozgardiaszu, zapominając połowy rzeczy. Choroba mama spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Nie było czasu na przemyślenia, kalkulacje - trzeba było wyjeżdżać. Zostawiliśmy wszystko tak, jakbyśmy mieli wrócić tutaj za tydzień, z którego zrobiło się 10 lat. Warszawa była pięknym miastem lecz stan zdrowia mamy przysłaniała całe piękno życia. Przez ten długi kawałek czasu nie było miejsca na zwiedzanie, odwiedziny krewnych, wakacje. Czas, który pozostawał mamie pędził niczym rozpędzona corvetta bez zamiaru zatrzymania się nawet na chwilę. Westchnęłam cicho, a zimne dreszcze przeszłym mi po plecach.
 - Ida!- usłyszałam kobiecy krzyk, dobiegający z pokoju na piętrze. Ile sił w nogach popędziłam schodami do sypialny rodziców. Wpadając jak burza ujrzałam tylko puste łóżko ze starą, niepotrzebnie zalegającą pościelą. Spostrzegając, że nie ma tutaj żywej duszy, obsunęłam się po futrynie na podłogę. Kilka bezwładnych łez spłynęło po policzkach na czarne jensy, zostawiając po tym coraz większą, mokrą plamę. Taki przebieg wydarzeń zdarzał się jeszcze w Polsce. Głos matki, wołający mnie do swojej sypialni, podczas gdy nikogo tam nie było. Powtarzało się to kilka razy dziennie, za każdym razem przyprawiając mnie o ogromne rozczarowanie oraz, co gorsze, niemiłosierny ból głowy, na który nie pomagało nawet całe opakowanie tabletek. W żaden sposób nie umiałam odszyfrować swego organizmu. Nie wiedziałam co ma na celu takie zachowanie, ani co chce mi przez nie pokazać.
 - Córeczko!- usłyszałam głos ojca, który wydawał się zaniepokojony. Odwróciłam głowę w kierunku schodów. Wypuściłam powietrze z płuc, próbując się opanować. Szybko wstałam po czym otarła łzy. Przeczesałam ręką włosy i udała się na parter.
 - Tutaj jestem.- powiedziałam do ojca, stojącego plecami w jej stronę. Mężczyzna prędko obrócił się po czym wysilił na uśmiech.

        - Ida ,skarbie, podejdź na chwilę!- zawołał ojciec będąc zafascynowanym skokami narciarskimi, których był ogromnym fanem i nie wyobrażał sobie weekendu bez oglądanych zawodów.
- Coś się stało?- zapytałam wychodząc z kuchni, z kubkiem herbaty w ręku.
- Popatrz, dwóch Norwegów na podium.- ekscytował się mężczyzna. Przewróciłam teatralnie oczami, gdyż ten sport nie interesowało mnie kompletnie. Odłożyłam kubek na ławę i usiadłam wygodnie na czystej już sofie opierając plecy o miękką poduszkę. Podczas gdy tata oglądał wszystkie konkursy w całym sezonie, ja w tym czasie omijałam salon szerokim łukiem. Jednak gdy przeprowadziliśmy się do Warszawy, stan zdrowia matki nie pozostawiał wiele czasu dla siebie, co poskutkowało przerwą w oglądaniu tegoż sportu, co dla mnie wydawało się korzystne. Jednak tata gdy tylko miał okazje oglądał jakieś urywki powtórek lub sprawdzał wyniki w internecie. Dla prawdziwego fana, nawet brak czasu nie jest żadną przeszkodą.
 - Kto taki?- zapytała z kultury, by nie psuć humoru tacie. Mimo braku zainteresowania tą dyscypliną starałam nie zasmucać tym mego ojca.
 - Keneth Gangnes i Johann Forfnang.
- Cieszę się.- pokusiłam się o szczery uśmiech. Sięgnęłam po kubek i upiłam mały łyk herbaty, która pażyła w język. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co tata powiedział do mnie. Układając logicznie słowa, które przed chwilą usłyszałam, zapytałam
:
moja polska babcia.
 - Johann Andre Forfang.- powtórzył wyraźnie.
- O patrz! Ten w środku.- wskazał palcem. Przysunęłam się bliżej, by lepiej się przypatrzeć. Młody chłopak, około metra osiemdziesięciu wzrostu stał w jaskrawo pomarańczowej kurtce, pomiędzy dwoma innymi skoczkami. Oczy przybrały kształtu pięciozłotówek. Ten błysk w oczach. Ten uśmiech. Te kości policzkowe. Ten podbródek. Przełknęłam głośno ślinę.
 - Tato...- zaczęłam spokojnie.- Ja go znam.- spojrzałam w stronę ojca.
***
Witamm :* 
Od razu powiem, bo zapomniałam o tym pod prologiem, że rozdziały będą pojawiały się do poniedziałek :) Tak, żeby umilić Wam ten dzień, albo zepsuć do reszty... Pod prologiem wygadałam się kiedy pojawi się Johi XD Miałam o tym nie wspominać, ale przy okazji troszkę Was oszukałam, bo pierwsze wzmianki są już dzisiaj :) 
 Mam już napisane 3 rozdziały i 40% 4 rozdziału, ale pojawia się pewien problem. W tym tygodniu nic nie napisze, bo mam masę nauki, a w weekend robię bibe bo w niedziele mam urodziny. A poza tym mam złamaną prawą rękę i praktycznie nic samodzielnie nie mogę zrobić :/ (Nie, to nie spóźnione Prima Aprilis...) A w tym dziadostwie muszę chodzić 4 tyg... Jeżeli wystąpił by jakieś opóźnienia, ( o których na pewno poinformuje Was wcześniej) to wybaczcie, ale nie za bardzo będzie to z mojej winy :(
Pozdrawiam cieplutko i do zobaczenia za tydzień :)
P.S. Jeśli chcesz być informowana o nowym rozdziale to zapraszam do zakładki ''Informowani''. 

WIĘCEJ KOMENTARZY = LEPSZE ROZDZIAŁY DLA WAS 


12 komentarzy:

  1. Jak ładnie! Podoba mi się, podoba.
    I skąd ona go zna? Nieźle to obmyśliłaś. A końcówka idealnie zrównoważyła chwytającą za serce pierwszą połowę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. oh, początek mnie rozbił emocjonalnie :<
    ale ta końcówka... cóż za rolę odgrywał Johann? ;)
    czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć :D
    Ohoho! To się porobiło!
    Niby Ida się nie interesuje i omija skoki szerokim łukiem, ale zna Johannka. Zapowiada się ciekawie.
    Ból po stracie rodzica musi być straszni i nawet nie chcę sobie go wyobrażać. Tym bardziej w miejscu, które tak mocno o stracie przypomina. Ida wydaje się być silną dziewczyną, która wszystko sobie jakoś poskłada.
    Czekam niecierpliwie na następny :D
    W pełni współczuję ręki. Zdrowia!
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem!
    Bardzo podoba mi się ten rozdział, jest naprawdę dobrze, porządnie napisany ^^
    No no, dopiero początek, a już pewne sprawy się komplikują. Skąd ona go zna? Bo to na pewno nie był przypadek... Jestem ciekawa, jaką rolę odegra tutaj Johann :)
    Ida wydaje się być strasznie silną dziewczyną. Zresztą, nigdy nie chciałabym być na jej miejscu. Oby wszystko udało jej się na nowo poukładać.
    Czekam!
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam! Szczerze, to nie sądziłam, że pojawię się tutaj tak szybko :D Ale nie przedłużając...
    Cudowny rozdział, na pewno zostaję na dłużej :)
    Ciekawi mnie, co dawniej łączyło Idę i Johanna, bo z tego co widzę, to znala go aż za dobrze ;)
    Pozdrawiam i weny życzę! :))

    OdpowiedzUsuń
  6. No, no Johi ❤ :D
    Czekam na niego z niecierpliwością :DD
    Cudeńko :))
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Chwila, moment!
    Skąd Ida zna Johanna? I czy w związku z tym coś się wydarzy, a może.... już się wydarzyło już w przeszłości?
    Pierwszy rozdział a tu takie rewelacje :-)
    Współczuję Idzie ze względu na sytuację w jakiej się znajduje. Te momenty, kiedy słyszy głos matki... Straszne!
    Czekam na kolejny rozdział :-)
    Buźka :-*

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej!
    Genialny rozdział!
    Skąd Idą zna Johanna? Jak się poznali i czy coś ich łączyło?
    Ogólnie to jest mi szkoda Idy. ;c
    Z niecierpliwością czekam na kolejny i dużo weny życzę.
    Buźka. ❤

    OdpowiedzUsuń
  9. Jaka historia kryje się za ich znajomością? Jak długo się znają i co dokładnie ich łączyło? Zwykła znajomość czy coś więcej? Kochana, napędziłaś mi mnóstwo pytań!
    Aa i zastanawia mnie jeszcze jedna sprawa: skoro Ida i Johann się znają... odnowią swoją znajomość?
    Czekam niecierpliwie na kolejny, mam nadzieję, że coś się wkrótce wyjaśni :) Przepraszam za takie opóźnienie, ale miałam fatalny tydzień.
    Pozdrawiam
    Verity
    fresh-start-for-broken-souls.blogspot.com
    udowodnie-ci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej!
    Zapraszałaś wiec i jestem!
    Rozdział naprawdę świetny! Tylko skąd Ida zna Johanna!? No, no to może być naprawdę ciekawe.
    Czekam na wyjaśnienia! Co mogło łączyć tą dwójkę?
    Czekam!
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Więc go zna? Ale skąd? To mnie ciekawi...

    OdpowiedzUsuń
  12. Ból po jakiejkolwiek stracie strasznie boli, a to przecież jeszcze świeże. Podoba mi się. Da się wyczuć, że nie jesteś zielona w pisaniu.
    A mnie urzekł jeden fragment: Wysilaliśmy się na drobne gesty pocieszenia, a w środku co raz rozpadaliśmy się od nowa. Tak ciągle. Od 3 tygodni. I nic nie wskazywało na to, by coś miało się zmienić.
    Cudo!

    Ret.

    OdpowiedzUsuń